Nie prosili mnie o zdanie – próba, którą oblałam z godnością
— Co tu się, do diabła, dzieje?! — Katarzyna stanęła jak wryta na progu swojego mieszkania. Jasne światło wlewało się przez nagie okna, gdzie jeszcze wczoraj wisiały firany i zasłony. Teraz — pustka.
— Przecież mówiłam jasno: tu zamieszka Olga z Jurkiem — oznajmiła z lodowatym spokojem teściowa, poprawiając elegancki szal i stukając obcasami po drewnianej podłodze.
Katarzyna rozglądała się z niedowierzaniem. Ściany puste. Podłoga jałowa. Wszystko, co przez dwa lata zbierała, układała, pielęgnowała — wciśnięto w kartony stojące przy drzwiach. Z jednej z nich wystawała połamana ramka ze zdjęciem, w której byli jeszcze razem z dziadkami. To była jej oaza. Jej azyl.
W progu pojawił się barczysty mężczyzna z dużym pudłem. Jego mokre od potu czoło połyskiwało, a ramiona drżały od wysiłku.
— Gdzie to postawić, mamo? — rzucił Jurek, unikając spojrzenia Katarzyny.
— Na razie przy tej ścianie. I przypomnij tym z firmy, żeby szybciej przytargali kanapę. Olga chce dziś zacząć urządzać się na dobre — odpowiedziała zimno Anna, machając ręką z błyszczącą bransoletą.
Katarzyna czuła, jak adrenalina bije jej do głowy. Serce waliło, a w dłoni aż wbijały się klucze, które trzymała z siłą graniczącą z bólem.
— Przepraszam bardzo, ale to moje mieszkanie. Kto wam dał prawo cokolwiek tu zmieniać?! — głos miała napięty jak struna, choć próbowała brzmieć spokojnie. — Gdzie są moje meble? Co z moimi rzeczami?!
Anna zignorowała pytanie i kontynuowała rozkazywanie, jakby Katarzyny w ogóle nie było.
— Jurek, potem weź toaletkę. Olga chce ją postawić przy oknie. A kinkiet… nad łóżkiem najlepiej będzie wyglądał.
Katarzyna starała się nie wybuchnąć. To mieszkanie, które dostała po dziadku, było jej wszystkim. Miała je urządzić razem z Wadem, jej narzeczonym, z którym za trzy dni miała stanąć na ślubnym kobiercu.
— Anna, gdzie są moje rzeczy?! — jej głos podskoczył o oktawę. — Gdzie mój stół, książki, komoda po babci?! Co wyście zrobili?!
— Do utylizacji. Przecież to był stary grat. Olga będzie miała tu dziecko, nie może się potykać o twoje rupiecie — rzuciła z pogardą kobieta, poprawiając fryzurę.
W tej chwili Katarzyna usłyszała szelest kolejnych pudeł. W jednym z nich widniał napis: „Kryształ. Ostrożnie.” Przed nią stanął Jurek z kolejnym kartonem.
— STOP! — krzyknęła i rozłożyła ręce w futrynie. — Nikt nie wnosi tu nic więcej! To mój dom!
Jurek wzruszył ramionami i bezczelnie ją odepchnął, sprawiając, że o mało nie upadła. Poczuła zapach jego perfum i dymu tytoniowego. A także coś jeszcze — obrzydzenie.
— W tej rodzinie mężczyźni decydują, kobiety się dostosowują — rzuciła Anna sucho. — Wkrótce będziesz żoną Wada. Pora się przyzwyczajać.
Zatrzęsła się ze złości. Wyciągnęła telefon. Zadzwoniła.
— Wadek, co tu się dzieje?! Twoja matka z siostrą i jej facetem wyrzucili moje rzeczy, twierdzą, że Olga tu zamieszka!
W słuchawce – westchnienie.
— Kochanie, nie przesadzaj. Pomyślałem, że lepiej na początek pomieszkać z mamą. A tu… Olga ma gust, zrobi remont, będzie pięknie.
— Ale… przecież ustaliliśmy…
— Spokojnie. Tak będzie lepiej. Mężczyzna powinien decydować — zakończył łagodnie, jakby tłumaczył dziecku, że lody się skończyły.
Katarzyna czuła, jak drży jej całe ciało. Przez pół roku wierzyła, że budują coś razem. A teraz… została zdegradowana do statystki we własnym życiu.
Do pokoju wkroczyła Olga — z brzuchem ledwo zarysowanym, lecz z głową uniesioną dumnie, jakby była królową.
— Spokojnie, kochanie. Teraz to mój dom. Wyrzucimy ścianę, zrobimy pokój dla dziecka. Jurek, przesuń to pudło z książkami.
— To nie jest twoje mieszkanie — powiedziała cicho Katarzyna. — I nigdy nie będzie.
— Myślisz, że brat nie może podarować siostrze mieszkania? — zapytała słodko, ukazując zimny uśmiech. — Wieczorem spotkaj się z Wadkiem. Omówicie warunki nowego układu.
Gdy Katarzyna po raz kolejny usłyszała szyderstwa, a Jurek wrzucał jej książki do nowego regału, coś w niej pękło.
— To policja — powiedziała spokojnie, wybierając numer. — W moim domu są obcy ludzie, którzy odmówili opuszczenia go.
— Ty naprawdę to robisz?! — wściekła się Anna i wyrwała jej telefon. — Ośmieszasz rodzinę?!
— Oddaj telefon. Albo dodam kradzież do zgłoszenia.
I wtedy wpadł Wadek — z różami, zadowolony z siebie.
— No i co? Udał się kawał? Przecież to tylko test, sprawdzenie nerwów. W naszej rodzinie to tradycja.
Wszyscy nagle zaczęli się śmiać, jakby to był kabaret.
— Gratuluję. Egzamin oblałam — powiedziała Katarzyna lodowatym tonem.
Spojrzała na każdego z osobna. Na Wadima — który oddał ją na pożarcie. Na jego matkę — która za nic miała jej godność. Na Olgę i Jurka — którzy z pogardą deptali jej życie.
— Skończone. Nie będzie ślubu.
Cisza. Śmiech zamarł.
— Kochanie, nie wygłupiaj się… — próbował Wadek, ale ona już zdejmowała z palca pierścionek zaręczynowy.
— Żegnam. Wypad z mojego domu. Wszyscy.
Tym razem nikt się już nie śmiał. Wyszli, jeden po drugim, ze spuszczonymi głowami. Anna jeszcze próbowała ją zastraszyć nazwami restauracji i sukienkami, ale Katarzyna już nie słuchała.
Zamknęła drzwi. Oparła się o nie. Łzy same napłynęły do oczu, ale w sercu zapanował spokój.
Tak — dziś straciła narzeczonego.
Ale odzyskała siebie.