„Nasze dziecko więcej do was nie wróci!” — powiedziałam wzburzona mojej teściowej.

Advertisements

„To koniec! Michał już więcej do was nie przyjedzie!” — powiedziałam stanowczo teściowej.

Advertisements

„Zostawcie mnie w spokoju!” — niemal krzyknęłam, patrząc prosto w oczy matki mojego męża. — „Ile razy mam wam jeszcze tłumaczyć? Muszę być przy moich dzieciach, nie mam czasu na niekończące się kłótnie!”

Nazywam się Helena i od ośmiu lat jestem żoną Nikodema. Mieszkamy w niewielkiej wiosce niedaleko Larissy. Na pierwszy rzut oka nasza rodzina wygląda na szczęśliwą. Ale moja teściowa, Despoina, nie daje mi chwili spokoju. Bez przerwy wypomina mi, że nie pozwalam naszemu synkowi Michałowi spędzać czasu w ich domku letniskowym razem z dziadkami. Choć jest z natury dobrą kobietą, jej narastające wyrzuty i żale przerosły moją cierpliwość.

Advertisements

„Kiedyś przynajmniej oddawałaś nam Michałka!” — powtarzała z rozżaleniem. — „My z dziadkiem sami sobie radzimy, a wnuczek dawał nam tyle radości! Ten wypadek był zwykłym przypadkiem! Ty byś odpoczęła z małą, a Michałek cudownie spędziłby czas u nas.”

Nasza córeczka, Maria, ma dopiero miesiąc, a Michał niedługo skończy cztery lata. Wcześniej rzeczywiście wysyłaliśmy synka na weekendy do teściów, do ich domu niedaleko Wolos, zwłaszcza kiedy wraz z Nikodemem walczyliśmy z kredytem hipotecznym. Byłam wtedy spokojna — ich dom miał ogród, samochód, wszystko, czego potrzebowali. Wydawało się, że jest tam bezpieczny.

„Dziadek już po niego pojechał, zaraz będą!” — meldowała z entuzjazmem Despoina przez telefon. — „Kupiłam mu nowe ubrania, ugotowałam mnóstwo jedzenia — nie musisz mu nic pakować!”

Zawsze dbała o Michałka: pilnowała jego diety, zabierała na spacery, troszczyła się o każdy szczegół. Jednak nigdy nie przyjeżdżała po niego sama — „zdrowie mi na to nie pozwala,” mawiała. Dlatego zawsze po synka jeździł dziadek, Jan. Ja wtedy byłam już wysoko w ciąży z Marią i nie mogłam prowadzić samochodu, a Nikodem pracował od rana do nocy.

„Co za różnica, kto go przywozi?” — dziwiła się Despoina. — „Michałek zasypia w aucie w mgnieniu oka!”

I rzeczywiście — nasz synek zasypiał niemal natychmiast po ruszeniu samochodu.

Aż do dnia, który zmienił wszystko.

Dziadek przywiózł Michała z ogromnym guzem na czole. Serce mi stanęło, gdy go zobaczyłam.

„Uderzył się w samochodzie,” wymamrotał Jan, unikając mojego spojrzenia.

Jak to się stało?

Okazało się, że dziadek zdjął Michałka z fotelika, zabrał go na stację benzynową i… potem nie przypiął go ponownie. Posadził go zwyczajnie na tylnym siedzeniu. Kiedy w ich samochód uderzyło inne auto, Michałek, niechroniony, uderzył głową o szybę. Na szczęście skończyło się tylko ogromnym guzem, ale wystarczyła chwila, by mogło dojść do tragedii.

Byłam w ostatnim miesiącu ciąży, moje nerwy były jak struna. Strach niemal doprowadził mnie do przedwczesnego porodu.

Powiedziałam wtedy wszystko, co leżało mi na sercu, ale później próbowałam się uspokoić. Uznałam, że to był wypadek, takie rzeczy się zdarzają.

Teściowa wciąż dzwoniła, próbując mnie przekonać, że Nikodem przesadza, że nie powinnam być taka surowa.

Prosiła, żebym przyjechała do ich domu letniskowego z dziećmi, ale ja wiedziałam jedno: tego, co się wydarzyło, nie da się już wymazać. Straciłam do nich zaufanie — i to już na zawsze.

Advertisements