Andrzej wszedł do mieszkania, zrzucając buty prawie po drodze. Jego głowa pulsowała po wczorajszej imprezie, a jedyne, czego pragnął, to paść na kanapę i przespać dwadzieścia cztery godziny.
– Tato, naprawdę jesteś pijany?
Andrzej, z jednym butem w ręce, zamarł. W korytarzu, oparty o ścianę z założonymi na piersi rękami, stał sześciolatek. Jego jasne włosy sterczały w różnych kierunkach, a w szarych oczach widać było dezaprobatę.
– Co?! — Andrzej potrząsnął głową, próbując się ocknąć. — Kim jesteś? Jak tu wszedłeś?
Dzieciak przewrócił oczami: — Tato, przestań z tymi żartami. Mówiłem, że przyjdę dzisiaj. Oczywiście, że byłeś trochę wesoły podczas naszej rozmowy telefonicznej, ale nie na tyle!
– Jakim tatą dla ciebie jestem?! Widzę cię po raz pierwszy! I w ogóle… jakim cudem wszedłeś do mieszkania?
– Pani Luiza z parteru mnie wpuściła — wzruszył ramionami chłopiec. — Zna mnie. A tak w ogóle, tato, może przestań się wygłupiać? Idźmy lepiej napić się herbaty, wszystko już przygotowałem.
Rzeczywiście, z kuchni unosił się zapach świeżo parzonej herbaty. Andrzej mechanicznie ruszył w stronę zapachu, próbując zebrać myśli, które rozbiegały się po jego głowie. W głowie kłębiło się tylko jedno: „Co do diabła tutaj się dzieje?!”
Na stole w kuchni parowały dwie filiżanki herbaty, obok leżała otwarta paczka ciasteczek.
– Siadaj, — powiedział chłopiec, władczo. — Zaparzyłem ci mocną, z cytryną. Na kaca pomaga.
– Słuchaj, mały…
– Pawle.
– Co?
– Mam na imię Pawlik. Nie zapomniałeś o tym? — chłopiec pokręcił głową tak, jakby był mędrcem. — Naprawdę źle się dzieje…
Andrzej potarł skronie. W głowie mu szumiało, a to, co się dzieje, przypominało surrealistyczny sen.
– Dobrze, Pawliku. Rozszyfrujmy to po kolei. Mówisz, że jestem twoim ojcem?
– Nareszcie zrozumiałeś! — chłopiec wykrzyknął z radością. — Już się bałem, że będę musiał zamawiać test DNA bezpośrednio teraz.
Andrzej zadławił się herbatą: – Skąd znasz testy DNA?!
– Tato, daj spokój! Mam sześć lat, nie trzy miesiące. Oglądam telewizję, czytam książki… — Pawlik wziął łyk herbaty i dodał: — A tak w ogóle, w naszych czasach nawet przedszkolaki wiedzą, co to DNA. Postęp się nie zatrzymuje.
– Spokojnie, — pomyślał Andrzej. — Muszę to wszystko zrozumieć. Może to jakiś żart? Petia mógłby coś takiego wymyślić… Ale nie, nawet on nie jest takimi… —
– A gdzie twoja mama? — zapytał Andrzej, próbując znaleźć jakąś wskazówkę.
Pawlik nagle smutniał i spojrzawszy w filiżankę rzekł: — Mama… ona… porozmawiajmy o tym później, dobrze?
Coś w jego głosie sprawiło, że Andrzej ugryzł się w język. Nastała niezręczna chwila ciszy.
– Wiesz co, — Andrzej zdecydowanym tonem wyciągnął telefon, — zaraz zadzwonię do przyjaciela. On pomoże nam wszystko wyjaśnić.
– Do wujka Pieti? — zapytał Pawlik z entuzjazmem. — Daj spokój! Tylko pamiętaj, że pewnie też nie jest w najlepszej formie. Przecież wczoraj razem… hm… się bawiliście.
Andrzej zamarł z telefonem w ręce: — Skąd to…
– Daj spokój, tato, nie jestem ślepy! — prychnął chłopiec. — Od ciebie czuć wczorajszym szaleństwem, a poza tym jesteś jakiś pomięty. Poza tym widziałem zdjęcia w internecie — wujek Pete je wrzucił.
– Co za szaleństwo?! — pomyślał Andrzej, gorączkowo wpisując numer przyjaciela. Po piątym sygnale z drugiej strony usłyszał chrapliwy głos:
– Czego chcesz, potworze? Dopiero zasnąłem…
– Pietia, musisz natychmiast przyjechać! Jest tutaj… — Andrzej spojrzał na Pawlika, który z zainteresowaniem słuchał rozmowy, — sytuacja awaryjna.
– Jaka jeszcze sytuacja? Ja ledwo się żywy czuję po wczorajszym…
– Przyleć, mówię! — rozkazał Andrzej. — To ważne!
– Dobra, dobra, psycholu… — wymruczał Pietia. — Będę za godzinę.
Andrzej rozłączył się i spojrzał na Pawlika. Chłopiec obojętnie przeżuwał ciastka.
– No więc, — rozpoczął Andrzej, starając się brzmieć poważnie. — Dopóki wujek Pietia jedzie, musisz mi opowiedzieć wszystko. Kto cię wysłał? To jakiś żart?
Pawlik westchnął: — Tato, już mnie nużysz. Może powinieneś się przespać? Bo jakiś jesteś… nieadekwatny dzisiaj.
– Ja to nieadekwatny?! — oburzył się Andrzej. — A ty nie uważasz, że to dziwne, wchodzić do cudzego mieszkania i nazywać nieznanego człowieka tatą?
– Po pierwsze, to nie jest obce mieszkanie. Ty tu mieszkasz, — zaczął Pawlik liczyć na palcach. — Po drugie, nie jesteś mi obcym człowiekiem, jesteś moim tatą. Po trzecie… — dramatycznie wstrzymał oddech, — jeśli naprawdę nic nie pamiętasz, to masz większe problemy niż ja.
Andrzej poczuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Wziął łyk zimnej herbaty i spróbował zebrać myśli. Sytuacja wydawała się absurdalna. Sześcioletni chłopiec rozmawia jak dorosły, zna się na testach DNA, i twierdzi, że jest jego synem!
– Słuchaj, a ile masz dokładnie lat? — zapytał Andrzej, przyglądając się chłopcu z uwagą.
– Sześć lat i trzy miesiące, — odpowiedział Pawlik. — Urodziłem się 15 sierpnia. Mogę pokazać akt urodzenia, jeśli nie wierzysz.
– Pokaż! — ożywił się Andrzej.
– Nie mogę, — wzruszył ramionami chłopiec. — To u pani Luizy. Powiedziała, że odda, kiedy się wytrzeźwiejesz.
– Oczywiście, — pomyślał Andrzej. — Jakżeby inaczej…
W drzwiach rozległ się dzwonek. Pawlik zeskoczył ze swojego krzesła: — Otworzę! To pewnie wujek Pietia!
Andrzej ruszył za nim. W korytarzu słychać było już dziecięcy głos:
– Dzień dobry, wujku Pietia! A tata jest w kuchni, pije herbatę. Proszę wchodzić!
– Jaki tata? Jaki… — Piotr zamarł na progu, spoglądając na Pawlika. — Co to za…
– Wejdź, Piotrze, — zmęczonym głosem powiedział Andrzej. — Musimy poważnie porozmawiać.
– Nie będę wam przeszkadzać, — oświadczył Pawlik. — Idę obejrzeć telewizję. Tylko, wujku Pietia, proszę wprowadź tatę na właściwą drogę, bo dzisiaj nie jest w formie.
Z tymi słowami chłopiec zniknął w pokoju, zostawiając dwóch zdumionych mężczyzn w korytarzu.
– Co to za cyrk? — syknął Piotr, ściągając kurtkę. — Ty co, zapisaleś się na ojca?
– Sam jestem w szoku! — Andrzej machnął rękami. — Wracam do domu, a tu… oto to!
– Może to czyjś żart? — zasugerował Piotr, wchodząc do kuchni.
– Na początku też tak myślałem. Ale kto mógłby na to wpaść? A przede wszystkim, skąd wzięli takiego… takiego…
– Niezwykłego chłopca? — podpowiedział Piotr.
– Dokładnie! Słyszałeś, jak on mówi? To tak, jakby sześciolatek był starcem!
– Może to cudowne dziecko? — zasugerował Piotr, nalewając sobie herbaty. — Dzieci teraz szybko się rozwijają…
– Ale nie tak bardzo! — jęknął Andrzej. — Poza tym mówi, że jestem jego tatą. Mówi, że panna Luiza z parteru go wpuściła…
– A może zapytamy ją? — ożywił się Piotr.
– Zdecydowanie! — Andrzej uderzył się w czoło. — Jak mogłem nie pomyśleć!
Wyszli na korytarz. Z pokoju dobiegały dźwięki telewizora i co jakiś czas odgłos odchrząknięć Pawlika.
– Hej, mały! — wołał Andrzej. — Wyjdźmy na chwilę, a ty tu zostań, dobrze?
– Aha, — odpowiedział Pawlik. — Tylko nie za długo, bo lodówka pusta, trzeba by do sklepu pójść.
Piotr gwizdnął: — A on to gospodarny…
– Chodźmy już! — syknął Andrzej, pchając przyjaciela za drzwi.
Mieszkanie pani Luizy znajdowało się tuż poniżej. Andrzej nerwowo nacisnął dzwonek. Za drzwiami usłyszeli stąpanie, a po chwili otworzyła im starsza kobieta w kolorowym szlafroku.
– A, Andrzeju! — uśmiechnęła się. — Jak dobrze, że przyszedłeś! Właśnie chciałam…
– Pani Luizo, — przerwał jej Andrzej, — powiedzcie, czy dzisiaj wpuściłaście do klatki chłopca? Sześciolatek, jasnowłosy…
– Pawlika? Oczywiście, że wpuściłam! — skinęła głową kobieta. — Przecież przyszedł do ciebie. Taki słodki chłopiec, dobrze wychowany…
– A skąd go pani zna?
Pani Luiza zmarszczyła brwi: — Jak skąd? To twój syn! Widziałam jego dokumenty, wszystko tam dokładnie napisane…
– Jakie dokumenty? — wtrącił Piotr.
– Akt urodzenia, — wzruszyła ramionami kobieta. — Tam czarnym na białym napisano: ojciec — Andrzej Sergiusz Woronin.
Andrzej poczuł, jak nogi mu się uginają.
– A czy mogę… mogę zobaczyć te dokumenty? — wydusił.
– Oczywiście! — pani Luiza zniknęła w mieszkaniu i po chwili wróciła z teczką. — Oto, proszę.
Drżącymi rękami Andrzej otworzył akt urodzenia. Jego imię rzeczywiście widniało w rubryce „ojciec”. Matka — Swietłana Igorewna Kuzniecowa.
– Swietłana Kuzniecowa… — wymamrotał. — Nie pamiętam takiej…
– Jakbyś miał pamiętać, — prychnęła pani Luiza. — Po tej imprezie…
– Jakiej imprezie? — zapytał Piotr.
– Była jedna, — machnęła ręką kobieta. — Z sześć i pół roku wstecz. Ty, Andrzejku, dopiero wprowadzałeś się do tego mieszkania, urządzając parapetówkę. Było głośno, wesoło… Swieta też tam była. Fajna dziewczyna, taka skromna…
Andrzej pobladł. Zamglone wspomnienia zaczęły wypływać na powierzchnię. Rzeczywiście, była parapetówka. I była jakaś dziewczyna — cicha, z długim jasnym warkoczem…
– A gdzie ona teraz? — zapytał chrapliwie.
Pani Luiza nagle smutniała: — O, nieszczęście się jej przytrafiło… Ale to niech ci Pawlik opowie sam. To nie moja sprawa.
– Czy jest pani pewna, że to rzeczywiście syn Andrzeja? — pytająco spojrzał Piotr.
– Popatrz na nich! — załamała ręce kobieta. — Jak dwie krople wody! Szczególnie w oczy… I charakter dokładnie taki sam — uparty i mający swoją głowę.
Andrzej mechanicznie dotknął swojej twarzy, jakby próbował wyczuć podobieństwo do Pawlika.
– Dobrze, dziękuję, pani Luizo, — wymamrotał. — Musimy iść…
– Idźcie, idźcie, — skinęła głową kobieta. — Tylko nie gniewajcie się na chłopca. On i tak już dużo przeszedł…
Wspinały się po schodach, a przyjaciele milczeli. W końcu Piotr przerwał ciszę:
– Co za sprawy… A ty na pewno nic nie pamiętasz o tej dziewczynie?
– Zamazanie, — skrzywił się Andrzej. — Była parapetówka, to pewne. Dużo ludzi, muzyka, picie… Prawdę mówiąc, ona była przyjaciółką kogoś z gości. Była cicha, skromna…
– I ty z nią…
– Widocznie tak, — westchnął Andrzej. — Cholera, jak to się mogło zdarzyć?!
– Cóż, kiedy mężczyzna i kobieta się kochają… — zaczął Piotr z uśmiechem.
– Zamknij się! — zawołał Andrzej. — Nie pora na żarty!
W mieszkaniu powitał ich Pawlik, który zdążył przestawić telewizor na kanał z kreskówkami i teraz jak ekspert komentował wydarzenia na ekranie:
– Nie, pomyślcie tylko na tym bohaterze! Wyraźnie ma kompleks niższości, stąd jego agresywne zachowanie…
– Pawlik, — ostrożnie zawołał Andrzej. — Musimy porozmawiać.
Chłopiec wyłączył telewizor i zwrócił się do nich: — Tak, tato? — Opowiedz… opowiedz mi o mamie.
Twarz Pawlika posmutniała. Wszedł na kanapę, przytulił kolana do piersi:
– Mama… była bardzo dobra. Łagodna, wesoła… Pracowała w bibliotece, czytała mi książki… — wstrzymał oddech. — A potem… potem zdarzył się wypadek. Miesiąc temu.
Andrzej poczuł, jak do gardła napływa mu gula: — Jaki wypadek?
– Samochód ją potrącił, — powiedział Pawlik cicho. — Tuż obok domu. Wracała z pracy, a jakiś pijany kierowca przejechał na czerwonym świetle…
W powietrzu zapanowała ciężka cisza. Piotr niepewnie stąpał z nogi na nogę, nie wiedząc, co powiedzieć.
– A dlaczego… dlaczego wcześniej do mnie nie przyszedłeś? — w końcu zapytał Andrzej.
– Mama nie chciała cię niepokoić, — wzruszył ramionami Pawlik. — Mówiła, że poradzi sobie sama. Mieszkaliśmy w akademiku, pracowała… Było wszystko w porządku. A potem… — zatrzymał się.
– A potem co?
– A potem ciocia Natalia, sąsiadka mamy w akademiku, powiedziała, że zabiorą mnie do domu dziecka, — Pawlik otarł nos. — Wiedziała o tobie — mama jej opowiadała. Znalazła twój adres i przyprowadziła mnie tutaj.
– A gdzie teraz ta ciocia Natalia?
– Wyjechała, — westchnął chłopiec. — Przeprowadza się do innego miasta, znalazła tam pracę. Powiedziała, że nie może mnie ze sobą zabrać…
Andrzej spojrzał na Piotra. Ten odpowiedział mu bezradnym spojrzeniem.
– Wiesz co, — powiedział André w końcu, — pójdźmy do sklepu. Lodówka rzeczywiście pusta…
– Naprawdę? — ożywił się Pawlik. — A mogę mieć lody?
– Można, — skinął Andrzej. — I kupimy ciasteczka. A… co jeszcze lubisz?
– Banany! — uśmiechnął się chłopiec. — I płatki z mlekiem na śniadanie.
– Umowa stoi.
Gdy opuścili sklep, obciążeni torbami, Piotr cicho powiedział:
– Słuchaj, może to naprawdę… twój syn? Nawet wyglądacie podobnie…
– Sam już nie wiem, co myśleć, — westchnął Andrzej. — Ale nie mogę go oddać do domu dziecka!
– A jeśli to wszystko jednak jest żartem?
– To po co te dokumenty? I ta historia z mamą… Nie, tu coś innego występuje.
Pawlik szedł z przodu, podskakując i machając torbą z lodami: — Tato, a może obejrzymy dzisiaj film? Uwielbiam „Gwiezdne Wojny”!
– Oglądałeś „Gwiezdne Wojny”?! — zdziwił się Andrzej.
– Oczywiście! Wszystkie części! Szczególnie piątą — tam jest taki zwrot akcji…
– Tak, — mruknął Piotr. — Zagadki fabularne to twoja specjalność…
Wieczorem, kiedy Pawlik już spał na kanapie, zawinięty w koc, Andrzej siedział w kuchni i przez uchylone drzwi patrzył na śpiącego chłopca.
– I co teraz robić? — zapytał Piotra, który został, by „moralnie wspierać przyjaciela”.
– Na początek zrób test DNA, — wzruszył ramionami ten. — A w ogóle, widziałeś dokumenty. W każdym razie, on podobny do ciebie.
– Tak, ale…
– Słuchaj, — przerwał mu Piotr. — A może to i lepiej? No, masz syna. Niespodziewane, ale… To fajny chłopak! Mądry, samodzielny…
– Zbyt samodzielny, — mruknął Andrzej. — Czasem wydaje się, że to on jest dorosły, a ja dzieckiem.
– Cóż, naucz się być ojcem! — Piotr poklepał przyjaciela po ramieniu. — Dasz sobie radę. Tym bardziej, on ci pomoże — na pewno ma doświadczenie.
Andrzej mimowolnie się uśmiechnął. Po chwili znowu się zrobił poważny: — A co z pracą? Mam ciągłe delegacje…
– Znajdziemy rozwiązanie, — machnął Piotr. — Mogę pomóc, zobaczysz, pani Luiza też… Damy radę!
W tym momencie Pawlik poruszył się w śnie i coś mruknął. Andrzej odruchowo wstał i podszedł do kanapy, poprawił spadający koc.
– Mamo… — wyszeptał chłopiec we śnie. — Nie odchodź…
Andrzej poczuł, jak serce mu się ściska. Ostrożnie pogłaskał jasne loki: — Śpij, synku. Jestem tutaj.
Piotr delikatnie kasznął: — Cóż, chyba powinienem iść… Dasz radę?
– Dam radę, — kiwnął Andrzej, nie odrywając wzroku od śpiącego chłopca.
Gdy drzwi za przyjacielem się zamknęły, Andrzej jeszcze długo siedział obok kanapy, patrząc na Pawlika. W głowie kłębiły się fragmenty myśli: o teście DNA, o pracy, o tym, jak urządzić pokój dziecięcy… A po drodze pojawiała się ta dziewczyna z jasnym warkoczem — cicha, skromna, z dobrymi oczami. Jak ona miała na imię? Tak, Swietłana…
– Przykro mi, — wyszeptał w pustkę. — Przykro mi, że nie wiedziałem… nie pomogłem… nie byłem przy Tobie…
Pawlik wzdrygnął się we śnie i uśmiechnął do swoich myśli. Andrzej ostrożnie usiadł na krawędzi kanapy:
– Nic, synku. Teraz wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Na dworze zaczynało świtać. Nowy dzień obiecywał być trudny, ale jakoś już go to nie przerażało. W końcu sobie poradzą. Razem.
Tej nocy Andrzej wcale nie położył się spać. Siedział obok kanapy, bojąc się poruszyć, by nie obudzić syna, i myślał o tym, jak dziwnie ułożone jest życie. Czasami przynosi takie niespodzianki, że najpierw chcesz uciekać jak najdalej. A potem okazuje się, że to jest to, co jest najważniejsze, bez czego już nie można sobie wyobrazić swojego istnienia.
Poranek rozpoczął się od zapachu jajecznicy i dźwięku naczyń w kuchni. Andrzej otworzył oczy i nie od razu zrozumiał, gdzie jest — zasnął w fotelu obok kanapy. Kanapa była pusta, koc starannie złożony.
– Tato, obudziłeś się? — rozległo się z kuchni. — Śniadanie jest prawie gotowe!
Andrzej pocierał obolałą szyję i wlokł się do kuchni. Tam Pawlik już szalał: na patelni skwierczała jajecznica, tosty leżały na talerzach, a na stole dymiły dwie filiżanki herbaty.
– Ty… ty to wszystko sam przygotowałeś? — zdziwił się Andrzej.
– No tak, — wzruszył ramionami chłopiec. — Przywykłem. Mama szła z domu wcześniej do pracy, więc… — urwał i odwrócił się do patelni.
Andrzej poczuł, jak serce mu się ściska. Ostrożnie podszedł i położył rękę na ramieniu syna: — Hej, wszystko w porządku?
Pawlik otarł nos: — Tak, po prostu… po prostu przypomniałem sobie…
– Opowiesz?
Chłopiec milczał, przekładając jajecznicę na talerze, a potem cicho powiedział: — Wiesz, mama często o tobie mówiła. Nie żeby dużo, ale… Mówiła, że jesteś dobrym człowiekiem, po prostu tak wyszło… Że nie chciała cię obciążać… — westchnął. — A ja zawsze myślałem: jaki ty jesteś? Dlaczego nie przychodzisz? Może coś źle zrobiłem?
– Nie, nie! — Andrzej odwrócił chłopca do siebie. — Nie masz z tym nic wspólnego! To moja… moja wina. Gdybym wiedział…
– Naprawdę? — Pawlik podniósł na niego poważne szare oczy. — A ty byś przyszedł? Gdybyś wiedział?
Andrzej zamarł. Pytanie trafiło w punkt. Jakim człowiekiem był sześć lat temu? Młody, beztroski, myślący tylko o pracy i zabawie…
– Szczere? — przyklęknął, by być na równi z synem. — Nie wiem. Wtedy — może nie. Byłem… innym człowiekiem. Chyba głupim. A teraz… — spojrzał w te niezwykle dorosłe oczy. — Teraz cię nie wypuszczę.
Pawlik nagle z entuzjazmem objął go wokół szyi: — Naprawdę, naprawdę?
– Naprawdę, — Andrzej przycisnął do siebie chudą sylwetkę. — Tylko musimy trochę poczekać. Wiesz, nie umiem być tatą.
– Nic, — mruknął chłopiec w ramieniu. — Nauczysz się. Pomogę ci.
Podczas śniadania omawiali plany na przyszłość. Okazało się, że Pawlik chodził do przedszkola niedaleko pracy mamy, ale był otwarty na przenosiny do przedszkola blisko nowego domu.
– Tylko muszę zabrać swoje rzeczy, — powiedział, zastanawiając się nad jajecznicą. — Zostały w akademiku…
– Pojedziemy, — kiwnął Andrzej. — A potem trzeba będzie urządzić ci pokój. Mam jeden wolny, jest tam teraz tylko bałagan…
– A mogę sam wybrać tapetę? — ożywił się Pawlik. — I łóżko? I koniecznie biurko — uwielbiam czytać…
– Oczywiście, — Andrzej uśmiechnął się. — Wszystko, czego zechcesz.
Po śniadaniu Andrzej zadzwonił do pracy i wziął wolne — na szczęście szef był w stosunku do niego zrozumiały. Potem pojechali z Pawlikiem do akademika.
Pokój, w którym mieszkał chłopiec z mamą, okazał się mały i przytulny. Na ścianach były dziecięce rysunki, na półkach książki, a w kącie — zniszczony pluszowy miś.
– To Michałek Potapowicz, — przedstawił misia Pawlik. — Jest ze mną od urodzenia. Mama mówiła, że to ty go kupiłeś.
– Ja? — zdziwił się Andrzej.
– No, nie do końca ty… Mama kupiła go za pieniądze, które jej wtedy dałeś na parapetówkę. Powiedziała, że to będzie prezent od taty.
Andrzej poczuł, jak do gardła przychodzi mu gula. Rozejrzał się: na stole stało zdjęcie w ramce — młoda kobieta z jasnym warkoczem przytula jasnowłosego chłopca. Oboje się śmieją.
– To my w parku, zeszłego lata, — wyjaśnił Pawlik. — Można wziąć ze sobą?
– Oczywiście, — kiwnął Andrzej. — Bierz co chcesz.
Spakowali rzeczy do dużych toreb: ubrania, książki, zabawki… Michałek Potapowicz zajął honorowe miejsce w plecaku Pawlika.
– A co to? — Andrzej podniósł z półki zniszczony zeszyt.
– To dziennik mamy, — powiedział cicho Pawlik. — Prowadziła go odkąd mnie oczekiwała…
Andrzej ostrożnie otworzył zeszyt. Staranny, datowany zapis…
„Dziś dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Boże, co robić? Powiedzieć mu? Nie, nie mogę… Taki udany, przystojny, całe życie przed nim. A ja? Głupia bibliotekarka, przypadkowa dziewczyna z imprezy…”
„Byłam na USG. Chłopiec! Boże, jak się cieszę! Mam nadzieję, że będzie podobny do taty…”
„Pawlik ma już miesiąc. Taki bystry, wszystko rozumie! Oczy mają takie jak tata. I charakter też może być taki sam — uparty…”
Andrzej zamknął zeszyt — zbyt intymne, zbyt bolesne…
– Weź, — powiedział, wręczając dziennik synowi. — To twoje.
Gdy wrócili do domu, już było ciemno. Pawlik był zmęczony i zaczął przysypiać nad kolacją.
– Tak, młody człowieku, — rozkazał Andrzej. — Marsz do łazienki i spać!
– A bajkę? — mruknął chłopiec z sennym głosem.
– Jaką?
– Jakąkolwiek… Mama zawsze czytała na dobranoc…
Andrzej przegrzebał się w torbach z książkami: — Oto, znalazłem! „Kubuś Puchatek i wszyscy, wszyscy…”
Gdy Pawlik już leżał w łóżku (teraz już w sypialni Andrzeja, a sam Andrzej postanowił spać tymczasowo na kanapie), przykryty kocem i trzymający Michałka Potapowicza, nagle powiedział:
– Wiesz, tato… nie jesteś wcale taki, jak myślałem.
– To dobrze, czy źle? — uśmiechnął się Andrzej.
– Dobrze, — ziewnął Pawlik. — Jesteś… prawdziwy.
Andrzej pogłaskał syna po głowie: — Śpij dalej, filozofie.
– Tato?
– Co?
– A ty teraz na pewno nie odejdziesz?
– Na pewno nie, — Andrzej pocałował chłopca w czubek głowy. — Spij spokojnie.
Już zasypiając, Pawlik wymamrotał: — Wiesz… mama miała rację. Ty naprawdę jesteś dobry…
W półmroku pokoju Andrzej obserwował śpiącego syna. Życie miasta nie ustawało nawet w nocy — słychać było trąbienie samochodów, ale tutaj, w pokoju dziecięcym, panowała uspokajająca cisza. Po raz pierwszy od wielu lat poczuł prawdziwe szczęście.
Myśląc o Swietłanie, dziękował jej za cudownego chłopca i przepraszał za swoje nieobecności w ich życiu. „Teraz wszystko się zmieni” — przysiągł sobie.
Mały Pawlik uśmiechał się we śnie, obejmując swojego wypchanego misia. A tam, wśród gwiazd, młoda jasnowłosa kobieta z radością obserwowała, jak dwaj jej ulubieńcy w końcu się zjednoczyli.