Wiadomość przyszła w sobotę rano. Katya akurat parzyła kawę, kiedy telefon zadzwonił na stole. Paweł jeszcze spał — w weekendy lubił pospać dłużej. Wzięła telefon jedną ręką, drugą mieszając cukier w filiżance.
„Jestem w mieście. Po prostu… tęskniłem. A ty?”
Łyżeczka wypadła z ręki, dzwoniąc o brzeg filiżanki. Katya usiadła na krześle. Oleg. Minęły dwa lata, a ręce wciąż drżały.
— Katya, co tam robisz? — senne słowa Pawła z sypialni.
— Nic, tylko łyżkę upuściłam! — krzyknęła w odpowiedzi, szybko usuwając wiadomość.
Ale nie udało się usunąć jej z głowy. Cały dzień czuła się jak w transie. Paweł zaproponował, żeby pojechali do Ikeii po nowe firany — od dawna się na to zbierali. Katya kiwała głową, wybierała tkaniny, ale myśli były daleko.
— Dziś jesteś jakaś dziwna — zauważył Paweł przy kolacji. — Coś się stało?
— Nie, po prostu zmęczyłam się. Tłumaczenie trudne.
Położył swoją ciepłą dłoń na jej ręce:
— Może jutro na działkę pojedziemy? Odpoczniesz, zrobimy grill.
Katya patrzyła na niego — na te ciepłe, brązowe oczy, na zmarszczki w kącikach od wiecznego uśmiechu. Dobry. Pewny. Kochający. Dlaczego więc w środku czuła pustkę?
W poniedziałek napisała do Olega. Po prostu: „Spotkajmy się”. Odpisał w minutę, jakby czekał. Umówili się na środę, po pracy.
Cały ten czas Katya była rozdarta. Raz postanawiała, że nie pójdzie, raz znowu przekonywała siebie, że po prostu porozmawiają, zamkną sprawę, jak to lubiła mówić jej przyjaciółka Marina. Paweł niczego nie zauważył — albo udawał. Gotował kolację, opowiadał o pracy, planował wakacje.
— Pojedziemy do Grecji? — pytał. — A może do Włoch? Zawsze chciałaś do Florencji.
— Zdecydujemy później — odpowiadała Katya, nie patrząc mu w oczy.
W środę powiedziała, że zostanie dłużej — pilne tłumaczenie. Paweł kiwnął głową, pocałował ją w czoło:
— Nie za długo, ok? Zupę zrobię, twoją ulubioną.
Kawiarnia, którą wybrał Oleg, była mała, w bocznej uliczce. Katya przyszła pierwsza, usiadła przy oknie. Zamówiła americano, ale nie mogła napić się — żołądek ściskał jej się od nerwów.
Pojawił się po dziesięciu minutach. Taki sam — ostre kości policzkowe, szare oczy, wieczna trzydniowa broda. Tylko w skroniach pojawiła się siwizna.
— Cześć — powiedział po prostu, siadając naprzeciwko.
— Cześć.
Milczeli. Katya bawiła się telefonem, on stukał palcami w stół — stara przyzwyczajenie.
— Dobrze wyglądasz — w końcu powiedział Oleg.
— Ty też.
— Kłamiesz. Wiem, że źle wyglądam. Piłem przez ostatnie pół roku.
— Po co przyjechałeś?
Wzruszył ramionami:
— Sprawy. I… chciałem cię zobaczyć.
— Przez dwa lata nie chciałeś, a teraz nagle chcesz?
— Katya, nie zaczynaj. Nie przyszedłem po kłótnie.
Chciała wstać i odejść. Powinna była wstać i odejść. Ale została, patrząc, jak zamawia whiskey. O trzeciej po południu.
— Opowiedz, jak żyjesz — poprosił.
— Dobrze żyję. Pracuję, tłumaczę. Z Pawłem żyję.
— Paweł — ten programista?
— Tak.
— Dobry facet?
— Bardzo.
— Kochasz go?
Katya milczała. Oleg uśmiechnął się — krzywo, z bólem, znajomo.
— Więc go nie kochasz.
— To nie twoja sprawa.
— Moja. Wszystko, co dotyczy ciebie — to moja sprawa.
— Ty sam wszystko zniszczyłeś! Sam! Swoimi rękami!
— Wiem.
Proste „wiem” wytrąciło ją z równowagi. Czekała na usprawiedliwienia, oskarżenia — na cokolwiek, tylko nie na to spokojne przyznanie.
Potem rozmawiali o wszystkim i o niczym. O jego pracy w Petersburgu, o jej tłumaczeniach, o pogodzie. Ale pod słowami płynęło coś innego — ta sama rzeka, do której nie można wejść dwa razy, ale bardzo się chce.
— Muszę już iść — powiedziała Katya, kiedy zapadł zmierzch.
— Odprowadzę cię.
— Nie trzeba.
Ale i tak poszedł obok. Zatrzymali się przy metrze.
— Katya… — zaczął.
— Nie. Cokolwiek chcesz powiedzieć — nie.
Oleg kiwnął głową. Ale potem i tak zrobił krok bliżej, objął ją — mocno, desperacko. A ona nie odepchnęła. Stała, wtulona w jego ramię, wdychając zapomniany zapach. Dom był pięć minut pieszo, ale Katya wsiadła do metra, pojechała w drugą stronę. Jechała godzinę, próbując się pozbierać. Paweł czekał w kuchni. Barszcz stał na płycie, przykryty pokrywką.
— Zjesz? — zapytał.
— Nie mam ochoty. Jestem bardzo zmęczona.
— Katya…
Podniosła oczy. Paweł patrzył tak, jakby wszystko rozumiał.
— Spotkałaś się z nim?
Można było skłamać. Trzeba było skłamać. Ale Katya kiwnęła głową.
Paweł usiadł na krześle, potrzeć twarz rękami.
— I co teraz?
— Nie wiem. Paweł, naprawdę nie wiem. Myślałam, że wszystko minęło. Że go nienawidzę. A jak go zobaczyłam — i…
— I co? Przypomniałaś sobie, jak cię poniżał? Jak zdradzał? Jak płakałaś nocami?
— Wszystko pamiętam. Ale…
— Ale kochasz.
To nie było pytanie. Katya usiadła naprzeciwko, wzięła jego ręce w swoje.
— Jesteś lepszy od niego w każdej kwestii. Jesteś dobry, uczciwy, niezawodny. Z tobą jest spokojnie, ciepło. Ale…
— Ale kochasz go — powtórzył Paweł. — Wiesz, że znowu cię zrani, a mimo to pójdziesz do niego.
— Nie chcę iść! Rozumiesz? Nie chcę! Ale nie mogę nie chcieć.
Paweł wstał, przeszedł po kuchni.
— Czego ode mnie oczekujesz? Że powiem: „Nie, zapomnij, żyjmy dalej”?
— Niczego nie oczekuję. Po prostu… przepraszam cię.
— Za co? Za to, że się z nim spotkałaś? Albo za to, że do niego pójdziesz?
Katya milczała. Paweł westchnął:
— Nie będę cię trzymał. Nie będę robił scen. Jesteś dorosła, sama podejmujesz decyzje. Ale nie będę też czekał, aż znowu cię porzuci, a ty przybiegasz do mnie, żeby zalizać rany.
Następnego dnia Katya napisała do Olega. Spotkali się w tej samej kawiarni. Potem pojechali do niego — wynajmował mieszkanie na Chistych Prudach. Wszystko wydarzyło się szybko, żarłocznie, boleśnie. Potem leżeli, milcząc.
— Rozstaję się z Pawłem — powiedziała Katya, patrząc w sufit.
— Z powodu mnie?
— Z powodu siebie. To niesprawiedliwe żyć w ten sposób.
Oleg przyciągnął ją do siebie:
— Przeprowadź się do mnie.
— Przecież mieszkasz w Petersburgu.
— Zostanę tutaj. Z tobą.
Wiedziała, że kłamie. Wiedziała, ale uwierzyła — jak zawsze uwierzyła.
W domu Paweł pił herbatę w salonie. Zobaczył ją — roztrzepaną, z rozmazanym tuszem — i od razu zrozumiał.
— Jutro spakuję rzeczy — powiedział cicho.
— Paweł…
— Nie trzeba, Katya. Po prostu nie trzeba. Mógłbym wybaczyć zdradę. Zrozumiałbym słabość. Ale wybrałaś ból, wiedząc, jak to się skończy. To twój wybór. A mój — odejść.
Odszedł następnego dnia. Cicho, bez awantury. Zostawił klucze na stole, zabrał tylko ubrania i laptopa. Katya siedziała w sypialni, słuchała, jak zamknęły się drzwi.
Oleg przeprowadził się po tygodniu. Pierwsze dni były jak pożar — namiętność, kłótnie, pojednania. Zaczynał pić — najpierw wieczorami, potem i w ciągu dnia.
— Żałujesz? — pytał agresywnie. — Chcesz do swojego programisty?
— Oleg, przestań.
— To nie ja do ciebie przyszedłem! To ty mnie zaprosiłaś!
Po miesiącu Katya obudziła się od hałasu — Oleg w pijanym stanie rozbił wazon. Stał pośród kawałków szkła, kołysząc się.
— Gdzie byłaś? — krzyknął, widząc ją.
— Spałam. Trzecia w nocy.
— Kłamiesz! Byłaś z kimś!
Katya patrzyła na niego — pijanego, wściekłego, żałosnego — i nagle zrozumiała: koniec.
— Pomyliłam się — powiedziała spokojnie. — Byłeś jak pożar — gorący, palący. Ale teraz potrzebuję domu. Ciepła. Spokoju.
— Wiedziałaś, jaki jestem! Sama przyszłaś!
— Wiedziałam. I przyszłam. A teraz odchodzę.
Spakowała rzeczy w godzinę. Oleg krzyczał, błagał, znowu krzyczał. Nie słuchała. Zawołała taksówkę, zeszła na dół.
Na zewnątrz było zimno — listopad, pierwszy śnieg. Katya podniosła wzrok — w oknie trzeciego piętra paliło się światło. Tam, gdzie kiedyś mieszkał Paweł. Nowi lokatorzy, pewnie. Albo on z kimś teraz. Z tą, która umie wybrać ciepło, a nie ogień.
Taksówka przyjechała. Katya wsiadła, podała adres do przyjaciółki — Marina obiecała przyjąć na jakiś czas.
— Dziś zimno — powiedział taksówkarz.
— Tak, — odpowiedziała Katya. — Bardzo zimno.
Za oknem mijały światła nocnego miasta. Gdzieś tam został Oleg ze swoją bólem i wściekłością. Gdzieś tam żył swoją nową życiem Paweł. A ona jechała donikąd, trzymając torbę z rzeczami.
Telefon zawibrował — Oleg. Katya odrzuciła połączenie, zablokowała numer. Koniec. Dość palenia siebie dla cudzej ciepłoty. Czas nauczyć się ogrzewać samej.
Śnieg padał coraz gęściej, pokrywając miasto białym całunem. Nowy śnieg. Nowa zima. Może i nowe życie — kiedyś.

Ogień, który nie daje ciepła.
Advertisements