Powietrze pachniało deszczem i stalą, kiedy pierwszy raz od pięciu lat przeszłam przez bramę więzienia. Zmrużyłam oczy – światło było zbyt jasne, zbyt prawdziwe. Czułam się jak cień kobiety, którą kiedyś byłam.
Su Hayan myślał, że wypuści ze swoich rąk złamane zwierzę. Nie wiedział, że przez te pięć lat zrodził potwora.
Neil czekał przy czarnym samochodzie. Garnitur leżał na nim idealnie – jakby sam mrok szył go na miarę.
– Czas – powiedział tylko.
– Na co? – zapytałam spokojnie.
– Na odrodzenie.
W milczeniu jechałam przez miasto, które kiedyś było moim królestwem. Każdy billboard, każda restauracja, każda fundacja – wszystkie nosiły nazwisko Sue. Moje nazwisko. Odbite teraz na papierze firmowym Lin Mai.
– Ona zajęła wszystko – szepnęłam, obserwując witrynę sklepu jubilerskiego, gdzie niegdyś wystawiono moją kolekcję biżuterii.
Neil zerknął na mnie w lusterku. – A ty odbierzesz wszystko.
Rezydencja Sue była oświetlona jak pałac. Goście w złotych sukniach i smokingach śmiali się przy fontannie, z której tryskało różowe wino. Na froncie rozwieszono baner: “Koronacja Królowej Jinghai – Lin Mai.”
Ironia smakowała jak żółć.
– Gotowa? – zapytał Neil.
– Urodziłam się gotowa, tylko świat o tym zapomniał – odparłam, poprawiając przypinkę z feniksem.
Weszłam na teren posiadłości, niezauważona. Więzienie nauczyło mnie, jak być niewidzialną. Znałam każdy kąt tego domu. Wiedziałam, gdzie kamery mają ślepe punkty, gdzie służący przechodzą niezauważeni.
Pierwszy „prezent” czekał na mnie w oranżerii.
Maszynka do golenia głowy – symbol „pokuty”. Na stole obok kartka z napisem: „Niech twoje włosy spłyną razem z twoją dumą.”
Uśmiechnęłam się. Zamiast upokorzenia – inspiracja. Ujęłam maszynkę, uruchomiłam ją i przeciągnęłam po własnych włosach jednym ruchem. Ciężkie, czarne pasma spadły na marmur jak stracone lata. W lustrze zobaczyłam twarz nowej kobiety. Twarz wojowniczki.
Drugi „prezent” czekał w sali balowej. Mikrofon, kartka, i tłum oczekujących ludzi.
– „Wyznanie” – mruknął Neil z ironią.
Wzięłam kartkę. Na oczach setki osób uniosłam ją do góry.
– Powiedzieliście mi, bym klęczała i błagała o przebaczenie – zaczęłam spokojnie. – Ale to wy będziecie błagać.
Tłum zamarł. Lin Mai wstała gwałtownie, twarz jej zbielała.
– Wyprowadzić ją! – krzyknęła.
Drzwi się otworzyły – ale to nie strażnicy weszli, tylko kobiety w karmazynowych płaszczach. Feniksy. Moje Feniksy.
Neil stanął za mną. – Witajcie na waszej własnej egzekucji, państwo Sue – powiedział sucho.
Zanim zaczęła się panika, zanim rozległy się krzyki, zanim światła przygasły – podeszłam do Lin Mai.
– Pamiętasz, jak przyniosłam ci pierwszą sukienkę? Jak powiedziałam, że wyglądasz w niej jak dama? – zapytałam cicho. – Kto by pomyślał, że rzeczywiście zapragniesz być mną.
– To ty chciałaś wszystkiego kontrolować! – wrzasnęła. – Byłaś zimna, obojętna, nikt cię nie kochał! Nawet twoje córki!
– Moje córki – powtórzyłam. – Kiedyś były.
Z kieszeni wyjęłam mały pendrive.
– Wiesz, co to jest? – zapytałam. – Dowód. Nagrania z kamer sprzed pięciu lat. Wszystkie transakcje, wszystkie dokumenty, które „zniknęły”. Każdy podpis, jaki sfałszowaliście.
Lin Mai pobladła.
– Niemożliwe. Spaliłam to wszystko.
– Nie spaliłaś – powiedział Neil. – Feniks zawsze odradza się z popiołów.
Na ekranie rozbłysło wideo. Twarz Su Hayana, jego podpis, jego rozkaz – wszystko. Sądowa sala wstrzymała się w oddechu. Goście, dziennikarze, partnerzy biznesowi – wszyscy patrzyli.
Su Hayan wybiegł z tłumu. – To montaż! To kłamstwo! – krzyczał.
– Nie – odpowiedziałam. – To twoje słowa. Twoje czyny. Twoje potwory.
Kiedy policja zabierała Su Hayana i Lin Mai, Jene i Zeun stały z boku, bledsze niż porcelana. Nie podeszły. Nie powiedziały nic. Tylko Zyu – moja prawdziwa córka – zrobiła krok naprzód.
Miała na sobie tę samą szpilkę z feniksem.
– Mama – powiedziała cicho. – Czekałam.
Objęłam ją, czując, jak serce, które zamarło pięć lat temu, znów zaczyna bić.
Kilka tygodni później gazety pisały o Upadku Dynastii Sue i o tajemniczej kobiecie w czerwieni, która przejęła imperium. Nazywali mnie różnie – potworem, wybawicielką, duchem zemsty. Ale dla moich ludzi byłam tym, kim zawsze miałam być. Królową.
Neil podszedł do mnie, kiedy podpisywałam ostatni dokument przekazania udziałów.
– Co teraz, Pani Feniks? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Spojrzałam na niego, na szczyt budynku, gdzie karmazynowy sztandar powiewał w słońcu.
– Teraz spalę resztki przeszłości – odparłam.
Wieczorem stanęłam przed ruinami starej willi – tej, którą kupiłam dla Zyu, a którą ukradli.
Otworzyłam pochodnię. Płomień zatańczył w powietrzu.
Neil podszedł bliżej. – Jesteś pewna?
– Feniks nie boi się ognia – odpowiedziałam i rzuciłam pochodnię.
Ogień pochłonął willę. Z popiołów uniosła się iskra, jakby ptak z płomieni wznosił się ku niebu.
– To koniec? – zapytał Neil.
– Nie – powiedziałam, patrząc na wschód. – To początek.
Tydzień później w gazecie pojawiła się wiadomość:
„Zaginął samolot przewożący Su Hayana i Lin Mai do więzienia federalnego. Wraku nie odnaleziono.”
Neil przyniósł mi gazetę.
– Przypadek? – zapytał z cieniem uśmiechu.
– Przypadek – odparłam, nie odrywając wzroku od okna.
Na parapecie usiadł czarny ptak. Feniks. Nie mityczny – mechaniczny. Z logo mojej organizacji wyrytym na skrzydle.
– Krwawy Feniks – szepnęłam. – Wreszcie wzbił się w powietrze.
Neil skinął głową.
– Świat nie wie jeszcze, że twoje skrzydła sięgają dalej, niż myślą.
Spojrzałam na niego chłodno, lecz z dumą.
– Niech wiedzą jedno – powiedziałam. – Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż kobieta, którą próbowano zniszczyć i której się to nie udało.
Za oknem płonęło niebo. A w jego ogniu odbijała się moja nowa twarz – twarz królowej, która przeszła przez piekło i wróciła, by je poprowadzić.
Krwawy Feniks nie tylko powstał z popiołów. On stworzył własne ogniste królestwo.