Wieczór po zakończeniu szkoły średniej w małym miasteczku był pełen radości: śmiech uczniów rozbrzmiewał echem na szkolnym podwórku, a nauczyciele, zmęczeni, lecz zadowoleni, żegnali swoich podopiecznych na nową drogę życia. Waleriya Wasyliewna, młoda nauczycielka literatury, promieniała dumą – jej uczniowie, różni, ale tak bardzo ukochani, obiecali nie zapominać jej lekcji.
Nie zauważyła nawet, jak kilku chłopaków, wymieniając się złowrogimi uśmiechami, zaproponowało jej zejście do piwnicy po „zgubiony prezent dla dyrektora”. Ufna i beztroska poszła za nimi, nie podejrzewając, że ten krok odmieni wszystko.
Ciemność piwnicy pochłonęła ją wraz z jej nadziejami. To, co się potem wydarzyło, było zbyt straszne, by zmieścić się w ludzkim umyśle: chłopcy, których uczyła dobroci i honoru, zamienili się w bestie pozbawione litości.
Rano znaleziono ją – załamaną, ledwo żywą, z pustym wzrokiem, który nigdy już nie rozbłyśnie dawnym blaskiem. Miasto zamarło w przerażeniu i gniewie, ale nikt nie spodziewał się, że najgorsze dopiero nadejdzie.
Dyrektor szkoły, Filip Władimirowicz, zawsze wydający się spokojnym i rozsądnym, patrzył na to nie tylko jak na tragedię – dla niego stało się to sprawą osobistą.
Przez kilka dni milczał, zamykając się w swoim gabinecie, podczas gdy plotki rozchodziły się niczym jad. Żona usiłowała do niego dotrzeć, rodzice winnych grozili sądem, a policja rozkładała ręce, powołując się na brak dowodów. Jednak tamtego wieczoru, gdy miasto zebrało się pod szkołą, domagając się wyjaśnień, Filip wyszedł do tłumu z chłodnym jak stal spojrzeniem.
W rękach trzymał coś owiniętego w ciemną tkaninę, a jego głos drżał z ledwo powstrzymywanej złości: „Myślicie, że to koniec? Nie, to dopiero początek.” Coś kliknęło w powietrzu i wszyscy zamarli, gdy rozwinął pakunek, ale wtedy