W jednej z nowoczesnych dzielnic, gdzie drapacze chmur rzucały długie cienie na ulice, mieszkała mała dziewczynka o imieniu Ania. Wbrew pozorom — jej życie nie miało nic wspólnego z bajką. Czuła się samotna, choć wokół niej toczyło się wielkomiejskie życie. Jej tata, wiecznie zapracowany, częściej bywał w samolocie niż w domu. A kiedy znikał w kolejnych delegacjach za granicą, opiekę nad córką przejmowała jego żona — Natalia.
Natalia nie była matką Ani. Nie była też dla niej ciepłą macochą z opowieści, które kończą się dobrze. Jej chłodne spojrzenie i lodowaty ton wystarczyły, by dziewczynka zrozumiała, że nie jest w tym domu mile widziana.
— Jesteś kulą u nogi. Przeszkadzasz mi w życiu osobistym — powiedziała kiedyś. — Wiesz co? Wilki w lesie byłyby zachwycone takim towarzystwem!
Słowa te zasiały w sercu Ani lęk, który nie chciał zniknąć. Z czasem Natalia przestała tylko grozić — przeszła do czynów. Pewnego dnia, bez żadnych wyjaśnień, zapakowała trzyletnią Anię do samochodu. Jechały długo, poza miasto, aż w końcu zatrzymały się przy ścianie gęstego lasu. Natalia otworzyła drzwi.
— Wysiadaj — powiedziała oschle. — Poradzisz sobie. Jesteś przecież taka „niezastąpiona”.
Zatrzasnęła za nią drzwi i odjechała, zostawiając dziecko w samym środku nieznanego świata.
Ania była przerażona. Ciemne pnie drzew zdawały się zamykać wokół niej niczym wielkie, milczące bestie. Dziewczynka ruszyła przed siebie, drżąca, samotna i zagubiona. Serce waliło jej jak młot. Nie wiedziała, dokąd iść, nie rozumiała, dlaczego została porzucona.
Zanim zapadł zmrok, jej małe nogi zawiodły ją do strumienia, gdzie z wycieńczenia upadła. I wtedy stał się cud. Z zarośli wyłonił się ogromny pies — nie dziki, ale ostrożny i czujny. Podszedł do Ani powoli, jakby rozumiał, że ma przed sobą skrzywdzone dziecko.
— Cześć… — wyszeptała Ania, a pies tylko machnął ogonem i położył się przy niej, jakby mówił: „Już nie jesteś sama.”
Nocą dziewczynka zasnęła wtulona w ciepłe futro zwierzęcia. Rankiem znaleźli ją mieszkańcy odległej wioski — starowiercy żyjący w zgodzie z naturą, z dala od cywilizacji. Zabrali ją do swojej osady, nakarmili, otoczyli troską. Ich świat był inny — prosty, spokojny, pełen dobra. Ania odnalazła tam schronienie. Nadali jej nowe imię, ale nie próbowali wymazać przeszłości. Wiedzieli, że dziecięce rany potrzebują czasu.
Lata mijały. Dziewczynka dorastała wśród lasów, rzek i życzliwych ludzi. Nauczyła się piec chleb, doić kozy, rozpoznawać zioła w lesie. Ale nocami śniła o Natalii — tej, która nie powinna była mieć władzy nad czyimkolwiek życiem. O kobiecie, która zbudowała jej dzieciństwo z bólu, strachu i łez.
Dziesięć lat później Ania była już nastolatką. Jej spojrzenie stało się czujne, postawa — pewna. Pamięć o krzywdzie wciąż w niej żyła, ale dojrzewało też coś więcej. Potrzeba sprawiedliwości.
— Nie chcę zemsty — powiedziała któregoś dnia starszej kobiecie z osady. — Chcę, żeby wiedziała, że nie udało jej się mnie złamać. Chcę, żeby spojrzała mi w oczy i zobaczyła, kim jestem.
Wyruszyła więc w drogę. Z jedną torbą, wspomnieniem ojca, którego nigdy nie przestała kochać, i adresem zapisanym na pożółkłej kartce. Los poprowadził ją nie tylko z powrotem do miasta, ale też do spotkania, które miało wszystko zmienić.