Spotkanie na Drodze: Historia Empatii i Wyzwań

Ljałka wracała z delegacji. Siedziała za kierownicą przez osiem godzin – pełny dzień pracy. Zatrzymała samochód na parkingu sklepu. Zastanawiała się, może lepiej zrezygnować z wizyty w sklepie? Ale nagle przypomniała sobie o pustym lodówce: pół opakowania masła, uschnięta marchewka i słoik kiszonych ogórków, przyniesiony od matki „na wszelki wypadek”. Ten przypadek nie zdarzył się jeszcze, a słoik stał już od trzech miesięcy.

Głód dawał się we znaki. W drodze złapała kilka pasztecików w przydrożnych kawiarniach. Jeden z nich od razu wylądował w koszu, bo smakował podejrzanie, a zatrucie się w podróży nie jest najlepszym rozwiązaniem. Drugi pasztecik, który kupiła w drodze powrotnej, był względnie zjadliwy, ale strasznie suchy. I dlatego też nie udało mu się dotrzeć do jej żołądka. Tak to wyszło, że jedyne, co miała w ciągu całego dnia, to dwa kubki herbaty. Niestety, była to herbata z torebki, nieznanej marki, słodka i omdlewająca.

Ljałka z westchnieniem wyszła z samochodu i, marszcząc się przy każdym kroku, ruszyła w stronę sklepu. A przecież w domu czeka jeszcze kot, który również nie ma co jeść. Biedaczek. Przypomniała sobie o nim w drodze. Ostatni woreczek karmy dostał rano na śniadanie. Tak więc naprawdę nie miała wyboru – do sklepu trzeba iść, by kupić coś do jedzenia zarówno dla siebie, jak i dla kota.

Z nieba spadał brzydki deszcz lub mokry śnieg. Ljałka naciągnęła kaptur na nos. Piękno w taką pogodę już nikogo nie zachwyci, po całym dniu w drodze jej twarzy nie da się ukryć – z pewnością pogniecionej, a pod oczami widniały worki, spojrzenie przygaszone.

— Pani!

Potwierdzenie! Żeńskie zawołanie… pierwszy raz w swoich dwudziestu siedmiu latach Ljałka usłyszała to określenie. Wygląda na to, że sprawy są naprawdę poważne.

— Tak, — uniosła kaptur.

Przy wejściu do sklepu siedział mężczyzna, brudny i zarośnięty.

— O, dziewczyno, — uśmiechnął się. — Przepraszam, nie od razu poznałem. Schowałaś się pod tym ogromnym kapturem, nie widać Cię.

Ljałka zakpiła. Cóż za dżentelmen wędrujący.

— Przepraszam — westchnął — sam się brzydzę, ale muszę prosić o jałmużnę. Kup mi chleb? — spojrzał jej w oczy. — Tak bardzo chce mi się jeść, — odwrócił wzrok. — Nie jadłem od trzech dni.

— Dobrze, — zgodziła się Ljałka. — To dziwne, zwykle wszyscy proszą o pieniądze.

— Proszą profesjonaliści, a ja jestem człowiekiem w trudnej sytuacji. Naprawdę jestem głodny, więc proszę o chleb, żeby nie mieli Państwo wątpliwości.

— A dlaczego nocą? — zdziwiła się Ljałka. — Teraz kupujących — tylko ja jedna. Jest po pierwszej w nocy.

— Bo w dzień są tu żebracy, — z gniewem uśmiechnął się mężczyzna. — Już dwa razy mnie pobili. Dlatego przyszedłem teraz, kiedy ich zmiana skończyła.

— Zrozumiałam, — westchnęła Ljałka. — Już wracam.

Weszła do ogromnego sklepu, wzięła wózek, wrzuciła do niego swoją torbę i poszła nawykowo wśród półek z zdrowym żywieniem: soki, warzywa, pieczywo, schłodzona ryba. Potem przypomniała sobie o zmianie planu. Wrzuciła do koszyka chleb, kawałek ciężkiej kiełbasy, kupiła wodę i nie mogła się powstrzymać, by wrzucić jeszcze kilka jabłek.

— Proszę, — podała mężczyźnie torebkę z zakupami. — Przepraszam, ale wybrałam na swój gust.

— O Boże, dziękuję! — ucieszył się. — Jeszcze mi dziękujesz! Bardzo dziękuję. Przepraszam, — nie mógł się powstrzymać, rozdarł opakowanie z kiełbasą i wbił zęby. — Uratowałaś mnie! — powiedział bez żucia.

— Nie przejmuj się, wszystko w porządku. A co się stało? Dlaczego tu jesteś? Ty nie… — zająknęła się.

— Nie wyglądam jak bezdomny i żebrak? — uśmiechnął się. — Jestem normalnym facetem. Z małego miasta przyjechałem w poszukiwaniu „długiego rubla”, jak się kiedyś mówiło o pracownikach sezonowych, i tak zarobiłem swoje.

— Dlaczego?

— Zredukowali mnie w pracy. Pojechałem na zmianę. Miesiąc tam, miesiąc w domu. Postanowiłem, czemu nie? Zarobię w miesiąc, wrócę do domu, odpocznę, przeprowadzę remont w moim domku. Jestem budowlańcem.

— Myślę, że budowlani zawsze są potrzebni.

— Mi też się tak wydawało. Tak, to prawda. Szczególnie takich jak ja — naiwniaków. Zebrano nas, takich jak ja, z małych miasteczek, wsi, obiecano nam niebywałe pieniądze po naszych miarach, a przyjechaliśmy do baraków, zabrali nam paszporty. I tyle. Pracy pełno, a pieniędzy ani grosza. Złośliwi ochroniarze. Zebrano niewolników z całego kraju i kazano pracować bezpłatnie na budowie.

— Jak to? Niewolnictwo zostało dawno zniesione, — nerwowo zaśmiała się Ljałka.

— Tylko tym głupcom zapomniano powiedzieć, — warknął mężczyzna. — A, nazywam się Siergiej, w razie co. Uciekłem. Nie mogę zadzwonić do swoich. Wstyd mi. Powinienem przynosić pieniądze do rodziny. A ja, głupiec, na podróż wydałem ostatnie pieniądze w domu.

— Toż twoja żona nie skarci cię za to? — Ljałka sceptycznie spojrzała na Siergieja.

— Nie mam żony. Mieszkam z matką. A u mamy prosić o ostatnie oszczędności z emerytury, żeby wrócić do domu? Co, całkiem ze mną źle, prawda?

— No to znaczy, że lepiej, żeby matka tam szalała, niż żebyś ty czuł się przegrany? — wkurzyła się Ljałka. — Za to mnie matka by zabijła!

Milczała, patrząc na zaskoczonego mężczyznę.

— Przepraszam, że używam “ty”, — westchnęła i przypomniała sobie, jak jej matka zbierała ostatnie grosze, aby wysłać jej na bilet z Moskwy, kiedy nie powiodła się jej kariera aktorską. — Po prostu moja mama przeżyła niemal to samo. Wstydziłam się do niej zadzwonić, że nie mam pieniędzy, pracy, jedzenia. A jestem w innym mieście. A ona zupełnie szalała. Potem, gdy wróciłam do domu, dostałam przydnię tak, jakbym się nie powinna była prosić o pieniądze. Ona mi najpierw pieniądze przysłała, żeby mi umożliwić powrót. A, — Ljałka wyprzedziła sprzeciw Siergieja, — nie mów mi, że jestem kobietą, a ty mężczyzną! Jaką jesteś dla matki dziewczynką? — westchnęła. — Cóż, tak, teraz to rozumiem, doświadczona.

Siergiej się uśmiechnął, sięgnął po jabłko z paczki i podał je.

— Nie martw się, mama cię z pewnością już przebaczyła, — spojrzał na jej torbę z zakupami. — Z pewnością jesteś strasznie głodna, a ja ci tu odwracam uwagę rozmowa. Daj, niech poniosę to do twojego samochodu. Chociaż jakoś się oddam. A jak się nazywasz?

— Ljałka, — olśniło ją.

Strasznie dziwnie dorosłej dziewczynie nazywać się Ljałką:

— Ołga, mam na imię. Ale mama nazywa mnie Ljałką od dzieciństwa, dlatego tak przywarło.

— Cóż, oto się poznaliśmy, Ljałka, — uśmiechnął się Siergiej. — Dziękuję za dobroć i jedzenie, Ljałka, — jeszcze raz przyjemnie powtórzył jej imię. Obiecuję, że zadzwonię do mamy, wierzę, — postawił torbę z produktami w bagażniku samochodu. — Tylko zarobię jakieś pieniądze.

— Nie, nie trzeba czekać, można zadzwonić tu i teraz, — wręczyła mu swój telefon komórkowy w różowym etui z królikami.

Siergiej ostrożnie wziął różowy telefon i niepewnie wcisnął numer.

— Mama! — zachłysnął się emocjami.

Ljałka usunęła się, żeby nie podsłuchiwać jego rozmowy. Czasami spoglądała na niego z boku. Ogromny facet, z jej różowym telefonem wyglądał komicznie w jego dużych, brudnych rękach. Tak pewnie nie pasuje już różowe etui w kryształkach i królikach dla prawie dorosłej kobiety Ołgi, przemknęło jej myśl, a jeszcze na jej stanowisku. Czas najwyższy coś bardziej poważnego.

„Jutro pojadę i kupię nową obudowę”, — postanowiła, przyglądając się Siergiejowi.

On stał, przesuwając się z nogi na nogę. W jednej ręce trzymał różowy telefon, mocno przyciskając go do zarumienionej policzka, a w drugiej torbę z zakupami. Denerwował się, nawracał, czerwieniał. Chyba od matki dostał dobrą naganę.

— Przepraszam, mamu, przepraszam, mnie debila, — powtarzał w kółko. — Przepraszam. Obiecuję, że będę dzwonić, — oderwał telefon od policzka, spojrzał na gasnący ekran, zmrużył powieki i ostrożnie, tak by Ljałka nie zauważyła, otarł łzy.

— Dziękuję, — powiedział chropawo i podał jej telefon. — Miałeś rację. Jestem debilem, a mama dobrze mnie nazwała idiotą.

— Racja, — uśmiechnęła się Ljałka i schowała telefon do kieszeni. — A co dalej?

— Muszę znaleźć pracę, — powiedział Siergiej. — Dziękuję ci, Ljałka, — z czułością wypowiedział jej imię. — Dziękuję.

— Wiesz, — nagle powiedziała Ljałka, — mojej mamie potrzebny jest remont w domku letniskowym. Zatrudnię cię do pracy.

— Nie trzeba, Ljałka, naprawdę, zrobiłaś dla mnie już wystarczająco dużo.

— Wsiadaj do samochodu, — rozkazała. — Nie masz gdzie przenocować, prawda?

— Prawda, — wzruszył ramionami.

— No to dobrze. Zawiozę cię do mamy. Trzeba naprawić dach, ogrodzenie się tam zawaliło. Oto, — otworzyła bagażnik i wyjęła koc. — Ty to zrobisz. A ja ci zapłacę, kupisz bilet i wrócisz do domu.

Przykryła siedzisko kocem.

— Przepraszam, siedzenie potem trudno będzie oczyścić.

— Nie ma sprawy, — on, wstydząc się i czerwieniąc, usiadł w jej małym brzoskwiniowym samochodzie, starając się niczego nie dotykać, by nie pobrudzić.

— Oto wspaniale.

Dotarli do domku letniskowego matki w ciągu godziny. Podczas gdy Ljałka stawiała czajnik, Siergiej rozpalił piec, więc wkrótce w domu zrobiło się ciepło.

— Teraz napiję się herbaty, — nakryła na stół, — i pojadę do domu. Dziś jeszcze nie jadłam, — roześmiała się. Tak że jesteśmy dla siebie towarzyszami. Ty głodujesz już trzy dni, a ja dzień.

Pokroiła kanapki, zaparzyła herbatę.

— W podpiwniczeniu jest ziemniaki oraz przetwory mamy, — wypiła gorącą, dobrze zaparzoną herbatę i zmrużyła oczy z przyjemnością. — Nie wstydź się. A jutro przywiozę jedzenie i plan prac.

— Wiesz, — Siergiej uśmiechając się, patrzył na zasypiającą Ljałkę, — spędziłaś cały dzień w drodze?

— Aha, — senna skinęła głową.

— Nie wracaj już do domu, wyśpij się w domku letniskowym, a rano wyjedziesz. A ja w jakiejś szopie sobie pozwolę, byś się nie martwiła. Zgadza się? Gdzie nocą o trzeciej będziesz jechać?

— Dotrę, — leniwie machnęła ręką, rozumiejąc, że wątpi, by gdziekolwiek dotarła.

— Wątpliwe według twojego wyglądu, — mruknął Siergiej. — Jest na działce jakiś szopka? Może sauna?

Ljałka, oczywiście, miała ochotę machnąć ręką na ostrożność i powiedzieć „nocuj w domu”, ale się powstrzymała.

— Sauny są, a tam sofa.

— To świetnie. Dobrze, tam się przespałem. Będzie dla mnie to prawie pałac, po tym baraku, w którym mieszkałem. I nie martw się Ljałka, że źle zachowujesz się jako gospodyni. Zachowujesz się dobrze.

Rano Ljałka obudziła się od stukania siekiery. Odsunęła zasłonkę i spojrzała na dziedziniec. Sauna była rozpalona. Jej samochód błyszczał nieznośnie w słońcu. Siergiej umył go z wczorajszych błotnych śladów. Stos drewna przy saunie wzrósł prawie dwukrotnie.

Ljałka przeciągnęła się, wstała, ubrała i zeszła na dół. Postawiła czajnik na ogniu i otworzyła drzwi:

— Siergiej, chodź na śniadanie!

Po śniadaniu Ljałka spakowała się i pojechała do domu, nakazując Siergiejowi przeprowadzenie się z sauny do domku.

A w ciągu dnia zadzwoniła do niej mama:

— Ljałka! — krzyczała w słuchawkę. — U nas na działce przechadza się jakiś facet! Schowałam się u sąsiadki, zaraz będziemy dzwonić po policję!

Ljałka przez pół godziny przekonywała matkę, że to nie złodziej i nie bandyta. Musiała wrócić na działkę. Po drodze kupiła Siergiejowi jedzenie na cały tydzień.

— Dobrze, przedstawmy sobie nawzajem, — Ljałka ciągnęła opierającą się matkę do domku letniskowego. — Mamo — to Siergiej, Siergiej — to Ludmiła Iwanowna. Teraz zjemy obiad i przygotujemy plan prac dla Siergieja.

Matka przygotowywała stół i ciągle podejrzliwie spoglądała na Siergieja. On, by nie denerwować mamy Ljałki, wyszedł łamać drewno na zewnątrz.

— Ljałka, jesteś chwilową dziewczyną! — złościła się mama. — Znalazłaś bezdomnego, przywiozłaś go do naszego domku letniskowego! A co jeśli nas okradnie?

— Mamo, z letniskówki można ukraść tylko twoje słoiki z ogórkami. Nic więcej. Tak że się nie martw. A spójrz, masz już przygotowany stos drewna. Poza tym, Siergiej to nie bezdomny, lecz człowiek w trudnej sytuacji.

— Boże, cała po mnie, — machnęła mama na jej słowa, — tamten też w domu wszystkich pchał biednych i obdarzonych.

— Nie bądź smutna, mamo. Po prostu pomyśl, gdzieś daleko mieszka mama, która bardzo martwi się o swojego syna, a ja pomogłam mu się odnaleźć.

— Nawet nie przypominaj, jak cię straciłam w Moskwie, — zdenerwowała się mama.

— A więc właśnie dlatego, aby inna mama nie przeżywała tak jak ty, pomogłam mu. Poza tym, on nie wziął ode mnie pieniędzy za darmo. Oferowałam mu. Powiedział, że wszystko odrobi do grosza. A remontujemy ci dom, czyż to źle? A on musi przywrócić dokumenty, w przeciwnym razie nie wróci do domu.

— Cała po mnie, — westchnęła mama.

Po miesiącu mama już nie bała się jeździć na działkę sama. Przywoziła Siergiejowi jedzenie. I piekła dla niego pierogi. Związała sweter i skarpetki. I czasami wzdychała:

— Żeby Ljałka miała takiego faceta…

A po dwóch miesiącach Siergiej przywrócił dokumenty, naprawił wszystko, co dało się naprawić na działce u Ludmiły Iwanowny i Ljałki. A potem odjechał do domu. Ludmiła Iwanowna spakowała mu ogromną torbę z prezentami dla matki, wysłała kilka słoików z przetworami, na co Ljałka przewróciła oczami, a Siergiej spojrzał na nią i obiecał przekazać matce wszystko w stanie nienaruszonym. Mamy już dawno wymieniały informacje przez telefon, dzieliły się nowościami, przepisami i w tajemnicy marzyły, że dzieci się pobiorą. Ale tak się nie stało. A po trzech latach Ljałka i Ludmiła Iwanowna postanowiły odwiedzić Siergieja na chrzcie jego nowonarodzonej córeczki Mili, nazwanej na cześć Ludmiły Iwanowny.

Leave a Comment