Teściowa „zaniemogła”, by zamieszkać u nas — a potem przejęła moją działkę. Ale nie przewidziała jednego…
Kiedy Piotr usłyszał od Agnieszki, że myśli o sprzedaży odziedziczonej po babci działki nad morzem, zrobił wielkie oczy, jakby właśnie oznajmiła, że chce spalić plik banknotów.
— Sprzedać?! Przecież to żyła złota! — krzyknął.
Agnieszka tylko westchnęła. Odziedziczyła tę działkę trzy miesiące temu, a już miała jej dość po uszy.
— Żyła złota? Serio? To harówka! Pranie, sprzątanie, zakupy, marudni wczasowicze… Jednym zimno, drugim za głośno, trzecim nie tak blisko do plaży, jak myśleli.
— Bo nie umiesz odpowiednio kasować. Twoja babcia na tym zarabiała!
— Babcia miała dar do stawiania ludzi do pionu. Ja mam tylko ból pleców i tonę frustracji.
W tym momencie zadzwonił telefon. Piotr spojrzał na ekran i skrzywił się.
— Mama. Trzeci raz dzisiaj.
Agnieszka spojrzała przez okno. Nie, tylko nie to.
— Piotruś… ja tu chyba umieram… — dobiegł dramatyczny głos z głośnika. — Ciśnienie mi poszło w kosmos! A wy? Na wczasach!
— Mamo, byliśmy u ciebie wczoraj. Masz leki?
— Leki? Synku, ja potrzebuję troski! Opieki! A nie że wy z tą twoją w te kurorty jeździcie!
Agnieszka przewróciła oczami. Jasne, „kurort”. Sprzątanie po gościach i prysznice, które ciekną złośliwie tylko wtedy, gdy trzeba odpocząć.
Po rozłączeniu Piotr spojrzał na żonę z miną winowajcy.
— Może… zabierzemy ją na trochę do nas?
— Chcesz, żebym się wykończyła?
Dwa dni później Agnieszka wróciła na działkę. Zmęczona, ale zdeterminowana. Po godzinie szorowania kuchni przyjechali nowi goście – rodzina z Warszawy.
— To miała być klimatyzacja! — oburzyła się kobieta.
— Jest wentylator — Agnieszka wskazała półkę.
— I do plaży miało być pięć minut!
— No… jak się biegnie — mruknęła.
Po kolejnej awanturze i odjęciu części opłaty miała już dość. Zadzwoniła do Piotra.
— Jeszcze zniżki chcieli! I gdzie niby ta kopalnia złota?
— Aga, musisz być twardsza. Babcia potrafiła.
— A ja nie babcia. Wracam jutro.
Tyle że wrócić nie było jej dane. O szóstej rano zadzwonił telefon.
— Mama znowu miała kryzys. Karetka była. Musi być pod stałą opieką.
— Czyli co?
— Przeniesie się do nas. Na chwilę.
— Dla twojej mamy „chwila” trwa dekadę!
Ale gdy wróciła do domu, pani Antonina już siedziała rozłożona na kanapie w salonie, niczym królowa, która właśnie osiedliła się na nowym dworze.
— Wypoczęta jesteś! — rzuciła z przekąsem. — Cudownie jest nic nie robić.
— Pracowałam.
— Taaa… wynajmowanie pokoi to nie praca. W moich czasach…
Agnieszka zacisnęła zęby. Do wieczora była na granicy wybuchu.
Tydzień później po prostu się spakowała i wróciła na działkę. Zostawiła krótką notkę: „Pojechałam zająć się sprawami. Wrócę, jak ogarnę”.
Morze przywitało ją wietrznie i zimno. W sam raz na burzę emocji, którą miała w sobie.
— Kiedy wrócisz? — spytał Piotr przez telefon.
— Nie wiem. Potrzebuję przestrzeni. Tego miejsca, chociaż ono też przestało być moje.
— Może… może mama mogłaby zamieszkać z tobą na działce? Świeże powietrze jej dobrze zrobi.
— Piotrek, oszalałeś?!
— Ale przecież zrezygnowałaś z wynajmu. Jest miejsce…
— Nie. To moje jedyne miejsce na świecie. I nie chcę go oddać.
Następnego ranka zadzwonił dzwonek. W drzwiach Piotr. I jego mama. Z walizką.
— Zaskoczenie! — powiedział z wymuszonym uśmiechem.
Agnieszka wybuchła.
— Jak mogłeś?! Bez pytania!
— Ty uciekłaś, ona płakała… Co miałem robić?
— Wybrać stronę! Albo ja, albo ona!
Kłótnię przerwał dzwonek do drzwi.
— Kto to? — spytał Piotr.
— Goście… zapomniałam anulować rezerwację.
— Pokój gotowy? — spytała para z dzieckiem.
— Cóż… — zaczęła Agnieszka, ale wtrąciła się pani Antonina:
— Gotowy! Przedpłata z góry. Za dziecko dodatkowo. Cisza nocna obowiązuje.
Agnieszka patrzyła, jak teściowa — jeszcze niedawno „umierająca” — w jednej chwili zmienia się w rasową menadżerkę.
Goście zapłacili.
Wieczorem pani Antonina podsumowała:
— Taki biznes to ja rozumiem. Ty się, synowo, do tego nie nadajesz. Ale ja? Czterdzieści tysięcy w tydzień da się wyciągnąć!
— A ciśnienie? — zapytał Piotr.
— Cudownie się czuję! Zostanę na sezon. Wszystko przypilnuję.
Agnieszka spojrzała z błyskiem w oku.
— Znakomicie! Pani wynajmuje, pilnuje, zarządza. My wracamy do Warszawy. Umowa?
— A kasa?
— Połowa pani, połowa nasza. Sprawiedliwie.
— 70 do 30 dla mnie.
— 60 do 40. I zero narzekań do września.
— Zgoda, synowo.
Miesiąc później Agnieszka siedziała z herbatą w ręku na balkonie w Warszawie. Telefon zabrzęczał.
SMS od pani Antoniny:
„Eksmitowałam maruderów. Mam nowych. Przelew poszedł. Przyjedźcie po sezonie.”
Agnieszka się uśmiechnęła.
„Jak zdrowie?” — odpisała.
„Nie mam czasu chorować. Za dużo się dzieje.”
Piotr zajrzał jej przez ramię.
— Kto by pomyślał, że mama zostanie królową biznesu.
— A ja wreszcie mam wolne — od pensjonatu i od jej fochów.
Czasem… trzeba tylko pozwolić komuś poczuć się potrzebnym. I jasno postawić granice.
— I mieć plan.
— I mieć plan — przytaknęła. — Najlepiej genialny.