Tajemnice kobiety o siwych włosach

Marina stała przed lustrem, podziwiając swoje odbicie. Mimo sześćdziesięciu pięciu lat, jej oczy wciąż błyszczały żywym ogniem. Przez długie lata żyła w samotności, zrozpaczona po stracie męża. Czasami cisza w jej domu stawała się nie do wytrzymania.

Pewnego dnia w jej życiu pojawił się Artem. Był młodym, trzydziestopięcioletnim mężczyzną o otwartej twarzy i silnych ramionach. Ich spotkanie miało miejsce przypadkowo w parku, gdzie Marina zgubiła torbę. Artem podniósł ją i powiedział:

„Uważaj, piękna, twoje rzeczy uciekają od ciebie, jakbyś je zaczarowała.”

Początkowo pomyślała to za żart, ale rychło przywykła do jego telefonów, a po pół roku poczuła, że znów chce żyć przy jego boku.

Kiedy Artem oświadczył się jej, długo milczała. W jej sercu toczyła się bitwa między rozumem a uczuciami. Przyjaciółka, Galina, powiedziała jej:

„Maro, przemyśl to. On jest prawie w twoim wieku!”

Lecz Marina spokojnie odpowiedziała:

„Z nim czuję spokój. A spokój dla mnie jest cenniejszy niż wiek.”

Ich ślub był skromny, niemal domowy, z białą suknią, delikatnym zapachem jaśminu, i kilkoma bliskimi osobami. Artem trzymał ją za rękę przez cały czas, jakby bał się, że nagle zniknie.

Kiedy goście wyszli, z niepokojem udała się do sypialni. Serce biło jej szybko, jak gdyby była nastolatką. Na łóżku leżały płatki róż, a świece migotały w niskim świetle. W pewnej chwili jednak ogarnął ją chłód.

Dostrzegła na ścianie dużą fotografię — nie ich, a jej zmarłego męża. Zdjęcie, które schowała wiele lat temu do szuflady. Twarz męża wydawała się spoglądać na nią — z wyrzutem i powagą.

„Artem… skąd to tutaj?”

Mężczyzna podszedł, blady:

„Nie stawiałem tego. Przysięgam, nie wiem, skąd się tu wzięło!”

Marina cofnęła się, zakrywając usta dłonią. W jej sercu zagościł lęk.

Poczuła, jak z fotografii wydobywa się chłód, a cień męża zdawał się poruszać na ścianie.

Nie zmrużyła oka przez całą noc. Na zewnątrz padał deszcz, a w jej wnętrzu przeplatały się strach, wina i niedowierzanie.

Rano postanowiła, że jeśli to znak, musi zrozumieć, co się dzieje.

Wyciągnęła stary album rodzinny — i zauważyła, że brakuje zdjęć. Ktoś go otwierał. Ktoś brał fotografie bez jej wiedzy.

„Kim jesteś, Artem?” — wyszeptała w pustkę.

Poranek przywitał Mariny niepokojem. Powietrze w sypialni wydawało się cięższe, a nawet promienie słoneczne sprawiały wrażenie zimnych. Artem spał na kanapie w salonie — po nocy, w której ona, drżąc, wyznała:

„Nie mogę, Artem… dzisiaj nie mogę…”

Nie obraził się. Tylko cicho skinął głową i zostawił ją samą.

Kiedy przyglądała się jego twarzy, dostrzegła coś nowego — napięcie, jakby za jego spokojnym uśmiechem chowało się coś nieuchwytnego.

Marina zaparzyła herbatę i postawiła przed nim filiżankę.

„Naprawdę nie wiesz, kto postawił to zdjęcie?”

„Przysięgam, że nie,” odpowiedział Artem, podnosząc oczy. „Nie wiedziałem nawet, że masz takie zdjęcie.”

Przyglądała mu się, próbując odczytać kłamstwo, ale spojrzenie było niewinne, prawie dziecięce. Wciąż jednak czuła chłód.

Dzień upłynął na porządkach: trzeba było rozpakować prezenty, uporządkować kwiaty, zadzwonić do przyjaciółki. Lecz im bardziej starając się odrywać myśli, tym częściej podświadomie odczuwała, że w domu coś jest nie tak.

  • To zegary nagle zatrzymywały się na tej samej minucie.
  • To w lustrze migał cień za jej plecami.
  • To z radia dobiegł męski szept, jakby ktoś wołał jej po imieniu.

W końcu wieczorem Artem zaproponował:

„Może gdzieś wyjedźmy, zmieńmy otoczenie.”

Lecz odmówiła. Chciała zostać tam, aby zrozumieć, co się dzieje.

Późną nocą usłyszała kroki. Na początku pomyślała, że to Artem. Jednak kroki były inne: miarowe, ciężkie, jak u dorosłego mężczyzny. Otworzyła drzwi i zamarła.

W korytarzu, przy rodzinnym albumie, stał Artem, trzymając w rękach tamto zdjęcie męża.

„Artem!”

On gwałtownie się odwrócił, jego oczy były szkliste, jakby w transie.

„On… powiedział mi, żebym cię nie dotykał,” wyszeptał.

„Kto?”

„Ten, który był przed mną… On jest blisko…”

Marina wrzasnęła, wyrwała mu zdjęcie i zapaliła światło. Artem stał blady, zdezorientowany, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił.

„Nie wiem, jak tu trafiłem…”

Objęła się ramionami, czując, jak drży całe jej ciało. Po raz pierwszy od wielu lat poczuła prawdziwy strach.

Po tym, gdy zasnął, Marina znów sięgnęła po stare rzeczy męża. Nagle odkryła w jego starym garniturze list. Żółknięta koperta, na której widniały słowa: „Otwórz, jeśli zdecydujesz się na nowe życie.”

Jej ręce drżały. Wewnątrz znajdowała się krótka wiadomość, napisana znanym jej charakterem pisma:

„Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Ale wiedz — zostawiłem ci coś, co nie da ci spokoju, dopóki nie odkryjesz prawdy.”

Jaką prawdę?

Marina podniosła wzrok na ciemne okno i szepnęła cicho:

„Czego chciałeś mi powiedzieć, Kosti?”

Następny poranek minął w ciszy. Artem zachowywał się spokojnie, ale unikał jej wzroku. Marina czuła, że coś ukrywa. Po śniadaniu wzięła list od zmarłego męża i, zdobywszy się na odwagę, pokazała go Artemowi.

„Znalazłam to w nocy. Kosti to zostawił. Powiedział, że gdzieś jest prawda, którą powinnam poznać.”

Artem zmarszczył brwi, wziął kopertę, ale nie otworzył — jakby już wiedział, co jest w środku.

„Dlaczego nie jesteś zdziwiony?”

On milczał.

Marina poczuła, jak wewnątrz niej powstaje strach. Jakby przez te wszystkie dni miała obok sobie obcego człowieka.

„Artem, kim tak naprawdę jesteś?” — wyszeptała.

Usiadł, spuszczając głowę.

„Chciałem ci to powiedzieć po ślubie… ale się bałem.”

Wyciągnął z kieszeni małe zdjęcie. Przedstawiało młodego mężczyznę z kobietą i chłopcem.

„To mój ojciec,” powiedział. „Nazywał się Konstantin Pietrowicz… Kosti.”

Marina zamurowało. Powietrze wydawało się być innym miejscem.

„Jakim jeszcze Kosti?”

„Konstantin Pietrowicz Sołowiew…” — cicho odparł. „Mieszkał w tym domu.”

Marina zakryła usta dłonią. Serce biło jak oszalałe.

„To niemożliwe… Mój mąż był Konstantin Sołowiew!”

Artem spojrzał jej prosto w oczy:

„On jest moim ojcem.”

Cały świat nagle się zakręcił. Usiadła, z drżącymi rękami ściskając materiał szlafroka.

„Wiedziałeś o tym?!” — krzyknęła. — „Wiedziałeś i i tak poślubiłeś mnie?!”

„Nie!” — krzyknął. — „Nie wiedziałem, że jesteś tą Mariną! Dowiedziałem się tylko, gdy znalazłem stare listy od kobiety o imieniu M. w jego rzeczach. Pisał: „Ona była moją prawdziwą miłością, ale ją zdradziłem.”

Myślałem, że jesteś tylko imienniczką…”

Marina nie mogła w to uwierzyć. Czuła, jak jej ciało nie należy do niej. Przed oczami pojawiały się wspomnienia: Kosti śmieje się, trzyma ją za rękę, mówi, że ją kocha. A teraz — jego syn…

Podeszła do okna. Na zewnątrz padał drobny śnieg.

„To on zostawił ci mnie,” powiedziała cicho. „Jak dziedzictwo.”

„Nie!” — Artem rzucił się do niej. — „Prawdziwie cię pokochałem, Marino. To nie ma nic wspólnego z nim!”

Ona odwróciła się, łzy spływały po jej policzkach.

„Miłość zrodzona z kłamstwa jest przeklęta.”

Stojąc w oknie, powiedziała:

„Idź sobie.”

On chciał coś dodać, ale podniosła rękę.

„Idź, Artem. Zostaw mi chociaż trochę spokoju.”

Kiedy drzwi za nim się zamknęły, Marina rozwinęła drugą połowę listu, której wcześniej nie zauważyła.

„Marina, jeśli los pośle cię kogoś z moimi oczami — nie obawiaj się. To będzie znak, że życie daje ci drugą szansę na miłość. Nie odrzucaj jej.”

Łzy toczyły się po jej policzkach. Patrzyła przez okno, gdzie na ścieżce zniknęła sylwetka Artema, i szeptała:

„Druga szansa… ale, Kosti, dlaczego tak bardzo boli?”

Na parapet spadł śnieżny płatek, a jej się wydawało, że w domu znów zapanowała cisza — prawdziwa.”

Leave a Comment