Tajemnicza fotografia zmienia życie głównego lekarza

Semeon Iwanowicz przez wiele lat pracy przyzwyczaił się do niespodziewanych nocnych wezwań – to trzeba było natychmiast przeprowadzić skomplikowaną operację, to stan pacjenta na oddziale intensywnej terapii nagle się pogorszył. Tego dnia otrzymał niepokojącą wiadomość o poważnym zaostrzeniu stanu chorego.

Przechodząc obok pokoju lekarskiego, dyrektor szpitala zatrzymał się. Drzwi były lekko uchylone, a z wnętrza dobiegało przygaszone światło lampki. Semeon Iwanowicz delikatnie popchnął drzwi i ujrzał niecodzienny obraz: za biurkiem, na którym walały się podręczniki i zeszyty, zgnieciona nad otwartymi książkami, z głową opartą na papierach, spała młoda dziewczyna. Była bardzo szczupła i wyglądała na niezwykle młodą. Ksyusha – przypomniał sobie niejasno lekarz – niedawno zatrudniła się tutaj jako sanitariuszka.

Zmarszczył brwi i kilka razy odchrząknął.

— Ksenia? – zapytał zgodnym, ale surowym tonem, co spowodowało, że dziewczyna gwałtownie się poruszyła, jakby otrzymała wstrząs prądem, a potem przestraszonym wzrokiem spojrzała na niego.

— Ojej, Semeonie Iwanowiczu! Zaraz wszystko posprzątam! Proszę wybaczyć.

— Co to za czytelnia w pokoju lekarskim? – stanowczo zapytał, krzyżując ręce na piersi. — I dlaczego śpisz w trakcie pracy?

Dziewczynka nagle się zamarła, kurczowo trzymając w dłoniach dwie książki, jakby obawiała się, że mu je zabiorą.

— Nie spałam podczas dyżuru, szczerze mówiąc – odpowiedziała cicho. — Moja zmiana już się skończyła. Po prostu nie mam gdzie pójść.

Semeon Iwanowicz spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Jak to „nie masz gdzie”?

Ksyusha głęboko westchnęła i szybko zaczęła tłumaczyć:

— Właścicielka mieszkania, które wynajmowałam, postanowiła sprzedać lokal i wyrzuciła mnie, nie informując wcześniej. Szybko spakowałam rzeczy i tyle. Jeszcze nie znalazłam nowego miejsca. Muszę jednak uczyć się… Studiuję medycynę i chcę zdobyć dyplom z wyróżnieniem, a egzaminy są niedługo, dlatego zdecydowałam się pouczyć tutaj.

Słowa wypadały chaotycznie, a między nimi padały powtarzające się przeprosiny.

— Przepraszam, Semeonie Iwanowiczu. Wiem, że to nieodpowiednie, już więcej tu nie zostanę, obiecuję. Proszę się nie złościć.

Dyrektor patrzył na nią w milczeniu, widząc jej zrezygnowane i zaczerwienione od braku snu oczy. Zazwyczaj był bezwzględny – potrafił zrobić komuś awanturę za drzemkę w czasie pracy, i nawet doświadczeni lekarze starali się go unikać.

Jednak teraz widział nie leniwą dziewczynę, a zdeterminowaną studentkę kurczowo trzymającą się możliwości nauki, choć życie bezlitośnie wyrywa jej fundamenty spod nóg.

— Gdzie zamierzasz teraz mieszkać? – zapytał po chwili zastanowienia.

Ksyusha zmieszała się.

— Znajdę coś… może pokój albo akademik. Nie martwcie się, nie będę już nocować w szpitalu.

Szef jeszcze przez moment milczał, głaszcząc podbródek, a potem nieoczekiwanie zaproponował:

— Możesz zamieszkać u mnie na razie.

Dziewczyna była zupełnie zaskoczona. Od pierwszego dnia pracy bała się tego człowieka; wszyscy mówili, że Semeon Iwanowicz to surowy, twardy i bezwzględny przełożony. Tymczasem teraz przed nią pojawiła się pomocna dłoń.

— Nie, nie… Jak mogłabym? Sprawię ci kłopot… Ja… — machała rękami i spuszczała wzrok, zakłopotana.

— Nie ma mowy o problemach — przerwał jej stanowczo Semeon Iwanowicz. — Mieszkam sam, mam duży dom, pokoje są puste. A do twojej dyspozycji jest biblioteka. Tam znajdziesz książki, których nie ma na uczelni.

Ksyusha próbowała jeszcze się wykręcać, ale jego ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. W końcu pokiwała głową i cicho dodała:

— Jeśli się upierasz, dziękuję bardzo.

Jak obiecał, Semeon Iwanowicz zaoferował dziewczynie przestronny pokój. Kiedy Ksyusha pierwszy raz do niego weszła, była zdumiona: jasne wnętrze z wielkim oknem, przez które wpadały promienie porannego słońca, schludne meble, biblioteczka, fotel przy ścianie. Dla dziewczyny z niewielkim mieszkaniem wyglądało to niemal jak pałac.

Potem pokazał jej swoje najcenniejsze zbiory – bibliotekę. Jej oczy zaświeciły się z zachwytu. Półki sięgały aż pod sufit, wypełnione dziesiątkami, a może setkami tomów: starymi wydaniami, podręcznikami i encyklopediami. Ksyusha nie mogła oderwać wzroku – zawsze wierzyła, że takie biblioteki istnieją tylko w filmach.

— Niesamowite… — jednym tchem wypowiedziała.

— Korzystaj śmiało — powiedział jedynie Semeon Iwanowicz. — Tu jest wiele rzadkich pozycji, które przydadzą się do egzaminów.

Od tego czasu, gdy tylko miała chwilę wolną, biegła do biblioteki: czytała, robiła notatki i tworzyła konspekty.

“Czasem trzeba dać sobie szansę na odpoczynek, by lepiej przygotować się do wielkich wyzwań.”

— Powinnaś wziąć urlop — kiedyś zaproponował Semeon Iwanowicz. — Przygotujesz się spokojnie do egzaminów.

Ksyusha próbowała odmówić, lecz on nalegał:

— Możesz jeszcze dorobić później; teraz nie musisz płacić za mieszkanie. Decyzja zapadła — nauka jest najważniejsza.

Dyrektor nie narzucał swojego towarzystwa. Rano wychodził do szpitala, wieczorem wracał i zawsze zapraszał Ksyushę na śniadania oraz kolacje. Stopniowo strach ustępował miejsca zaufaniu. W rozmowach okazywał się zupełnie innym człowiekiem – cichym, uważnym słuchaczem, nie surowym szefem z korytarzy.

— Dlaczego wybrałaś medycynę? — zapytał pewnego razu, gdy pili razem herbatę i zajadali ciasto, które upiekła dziewczyna.

Ksyusha uśmiechnęła się i opowiedziała coś, co prawie nikomu wcześniej nie wyznała:

— Mój dziadek marzył o zostaniu lekarzem. Dostał się na studia, ale… zginął. Postanowiłam więc, że skoro on się nie udał, ja spróbuję. Może mi się uda zrealizować jego marzenie.

Semeon Iwanowicz słuchał spokojnie, ale jego wzrok przybrał wyjątkową powagę.

— Czyli starasz się za dwoje? — dopytał.

— Tak, coś w tym stylu — przytaknęła Ksyusha. — Czuję, że powinnam spełnić jego marzenie.

— To godne podziwu — pochwalił ją lekarz.

Jednego wieczoru, przeglądając książki w bibliotece, Ksyusha wyjęła z regału grubą księgę w skórzanej oprawie. Kiedy ją otworzyła, wypadło z niej stare zdjęcie. Zatrzymała je w dłoniach i zamarła: na czarno-białej fotografii patrzyła na nią młoda kobieta w lekkiej sukience, z warkoczem sięgającym pasa i jasnym uśmiechem. Serce zaczęło bić szybciej – to była jej babcia!

Stara fotografia

Trzęsącymi się palcami zdjęcia, pobiegła do gabinetu Semeona Iwanowicza. Ten siedział przy biurku, przeglądając medyczne czasopisma.

— Semeonie Iwanowiczu… — zadrżał jej głos. — Skąd u pana to zdjęcie?

On podniósł głowę, zobaczył fotografię i jakby skamieniał. Kilka sekund milczał, po czym powoli zdjął okulary.

— Gdzie to znalazłaś?

— W książce… w bibliotece — odpowiedziała szybko.

Przez długi czas dyrektor milczał, widać było, że zmaga się z emocjami. W końcu odłożył papiery i powoli wypowiedział:

— Ponieważ zaufałaś mi i otworzyłaś przede mną duszę, nie wypada mnie milczeć.

Wstał, przeszedł się po pokoju i zaczął opowiadać powoli, jakby przeżywał to wszystko na nowo:

— To była moja narzeczona — Lubasha.

Jego głos załamał się, jednak kontynuował:

— Po pierwszym roku wysłano mnie na praktykę. Tam wydarzyła się tragedia, trafiłem do szpitala i długo się leczyłem. Kiedy wróciłem, usłyszałem, że dom, który wynajmowała u samotnej kobiety, spłonął, a ona zginęła. W komisariacie powiedziano mi, że rozpoznać ją było niemożliwe, ale pokazali mi pierścionek — ten, który jej podarowałem.

Ksyusha słuchała, aż jej w środku zakręciło się wszystko.

— Po tym wszystkim starałem się żyć dalej. Nawet się ożeniłem, ale szybko zrozumiałem, że nikt nie zastąpi mi mojej Lubashy, którą kochałem ponad życie. Od tamtej pory jestem samotny.

Milczał, wpatrując się w okno. W pokoju zapanowała ciężka cisza.

Ksyusha zbledła, dłonie drżały. Nagle poczuła, jak serce kurczy się tak, że trudno oddychać.

— Co się dzieje? — zaniepokoił się Semeon Iwanowicz, obracając się do niej. Natychmiast podał szklankę wody. — Napij się.

Dziewczyna zrobiła łyk i z trudem wyszeptała:

— To… zdjęcie mojej babci. Lubow Wiktorowna. I ona żyje.

Lekarz stanął jak wryty, nie dowierzając własnym uszom.

— Jak to możliwe, że żyje?

Ksyusha nadal trzymała fotografię, a palce jej drżały. Myśli chaotycznie przelatywały przez głowę, serce biło tak głośno, że można było je słyszeć w ciszy pomieszczenia.

Wtedy zaczęła uświadamiać sobie, że imię głównego lekarza i jej dziadka są takie same — Semeon Iwanowicz. Od dzieciństwa wierzyła, że dziadek zginął, babcia nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Dlatego dotąd nie zwracała uwagi na to zbieżne imię i nazwisko.

Podniosła wzrok i cicho odezwała się:

— Ona żyje, Semeonie Iwanowiczu.

Opowiedziała mu wszystko, co wiedziała od babci: kiedy narzeczony wyjechał na praktykę i długo nie dawał znaku życia, Lubasha poszła do jego rodziców. Tam jednak sąsiedzi powiedzieli, że wyjechali na długo. Babcia zwróciła się w końcu do jego przyjaciela, ten zaś poinformował ją, że Semeon zginął i pochowano go w odległym mieście.

— Kim był ten przyjaciel? — wykrzyknął dyrektor, zszokowany. — Skąd masz tę informację?

— Nie pamiętam jego imienia — przyznała zakłopotana Ksyusha. — Babcia mówiła, że ten mężczyzna potem namawiał ją, by wyszła za niego za mąż. Twierdził, że jest gotów zostać ojcem dla jej córek. Ale ona odmówiła. Kochała tylko mojego dziadka. Pana…

Semeon Iwanowicz zaczął chodzić po pokoju, nie mogąc znaleźć spokoju.

— Boże… — mruczał. — Zatem ona żyje… żyje! Moja Lubasha…

Ksyusha kontynuowała, starając się zachować spokój, mimo że w środku wszystko jej drżało:

— Ten dom, gdzie babcia mieszkała, rzeczywiście spłonął. Ale ona nie umarła. Miała wtedy kłopoty finansowe, a właścicielka mieszkania odebrała pierścionek, mówiąc, że odda go, gdy zapłaci za lokal. Babcia przyniosła pieniądze, lecz domu już nie było ani właścicielki.

Semeon Iwanowicz przysiadł na krześle.

— Stąd pierścionek… — zamamrotał cicho, a w jego oczach błysnęły łzy.

Ksyusha usiadła naprzeciwko, ostrożnie położyła rękę na jego dłoni.

— Potem babcia wyjechała do innego miasta — mówiła delikatnie. — Tam mieszka do dziś, razem z moimi rodzicami. Ja też tam wrócę, gdy odbiorę dyplom.

Semeon Iwanowicz uniósł wzrok i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego od początku coś w tej dziewczynie wydawało mu się tak znajome.

— Zatem… mam córkę? A ty jesteś… moja wnuczka?

Ksyusha skinęła głową, ocierając łzę.

— Tak to wygląda.

W tej chwili oboje zdali sobie sprawę, że los ich nie spotkał przypadkowo.

Semeon Iwanowicz wstał, ostrożnie objął ją, jakby bał się przestraszyć to nowe uczucie, i wyszeptał:

— Boże… Dziękuję za to, że dane mi poznać tę prawdę za życia.

Ksyusha przytuliła się do niego i poczuła, że strach przed surowym szefem rozproszył się bezpowrotnie. Przed nią stał nie bezwzględny dyrektor, lecz dziadek, który przez długie lata żył samotnie, nie wiedząc, że ma rodzinę.

Od tego czasu wszystko uległo zmianie, a przede wszystkim sam Semeon Iwanowicz. W pracy pracownicy zauważyli, że zniknął dawny srogi, nieustępliwy dyrektor, którego nawet doświadczeni chirurdzy się obawiali. Nadal był wymagający, ale ton jego głosu zyskał ciepło, jakiego dotąd nikt nie słyszał. Zaczął częściej się uśmiechać i nawet żartować.

— Nasz szef jakby odmłodniał o dwadzieścia lat — szeptano na korytarzach.

W domu stał się zupełnie innym człowiekiem. Coraz częściej siadał obok Ksyushy i opowiadał historie z czasów studenckich. Nazwał ją „wnuczką”, a to słowo ściskało jej serce.

Nadszedł dzień, gdy Ksyusha odebrała dyplom – z wyróżnieniem, dokładnie tak, jak pragnęła. Semeon Iwanowicz był obecny na ceremonii, dumny i wzruszony, patrzył na nią z miłością, jak na najbliższą osobę.

Po uroczystości powiedział spokojnie, lecz zdecydowanie:

— Czas już jechać, wnuczko.

— Dokąd? — nie od razu zrozumiała.

— Do domu, do twojego miasta. Nie wyobrażasz sobie, ile kosztowało mnie powstrzymanie się od natychmiastowego wyjazdu do Lubashy, gdy się dowiedziałem. Czekałem aż zdasz egzaminy, by jechać razem. Poza tym musiałem załatwić sprawy tu. Od dawna planowałem otworzyć niewielką prywatną klinikę. Teraz wiem na pewno — otworzę ją tam, gdzie jest moja rodzina. A ty będziesz mi pomagać.

Ksyusha zaniemówiła ze zdumienia.

— To prawda, dziadku?

On uśmiechnął się z przekonaniem:

— Myślisz, że żartuję w takich sprawach?

I tak nadszedł dzień, gdy wybrali się do miasta, gdzie kiedyś wyjechała Lubasha.

Aby nie sprawić babci zbyt silnego szoku, Semeon Iwanowicz postanowił najpierw zatrzymać się w hotelu.

— Ty pojedź do domu — powiedział do Ksyushy. — Przygotuj babcię. Nie chcę, by to było dla niej szokiem. Minęły przecież lata. Niech przyjmie tę wiadomość spokojnie.

Mówił spokojnie, lecz ręce mu drżały. Przez lata marzył o tym spotkaniu, a teraz było tuż za rogiem.

Ksyusha zgodziła się, w jej oczach też było widać niepokój.

Po przyjazdu objęła babcię, długo odpowiadała na jej pytania, zbierając odwagę, a potem delikatnie powiedziała:

— Babciu, dzisiaj mamy gościa.

— Gościa? — zdziwiła się Lubow Wiktorowna. — Kogo? Nawet narzeczonego znalazłaś?

— Lepiej! — uśmiechnęła się Ksyusha. — To bardzo ważna osoba. Ten, na którego czekałaś całe życie.

Babka zbladła, bo przez lata sądziła, że tamten już nie żyje.

— Babciu, proszę się nie martwić — powiedziała cicho Ksyusha, biorąc ją za rękę. — Dziadek żyje. Żyje naprawdę. Ktoś nas wprowadził w błąd. Dziś wieczorem przyjdzie do nas.

Przez kilka sekund w pokoju panowała cisza przerywana tylko tykaniem zegara, aż nagle Lubow Wiktorowna wstała gwałtownie.

— Nie mogę czekać do wieczora! Gdzie on jest? Gdzie?

Po godzinie pukała do drzwi hotelowego pokoju.

Semeon Iwanowicz otworzył drzwi i zamarł. Przed nim stała jego Lubasha. Oczywiście postarzała, z siwymi pasmami włosów, lecz w spojrzeniu wciąż miała tę samą jasną, ciepłą iskrę, jaką pamiętał z młodości.

— Lu… — wyszeptał, a głos zdradził jego emocje.

Ona położyła dłonie na piersi, jakby obawiała się, że serce wyleci jej z piersi.

— Sema…

On zrobił krok w jej stronę, potem jeszcze jeden, aż w końcu objęli się, jakby nie było tych tak bardzo długich lat rozłąki.

— Żywy… — powtarzała Lubasha, przytulając się do jego ramienia. — Żywy… Panie Boże, to naprawdę prawda?

— Żywy — potwierdził, patrząc jej w oczy. — I ty żyjesz, a teraz już nikogo nie wypuszczę z mojego życia.

Ksyusha patrzyła na nich i rozumiała, że oto jest prawdziwa miłość — nieśmiertelna wobec czasu, tragedii i odległości.

Niedługo później doszło do kolejnego, emocjonującego spotkania. Semeon Iwanowicz po raz pierwszy zobaczył swoją córkę – mamę Ksyushy, o istnieniu której nigdy nie miał pojęcia.

Stał w progu, a serce miał jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Ona długo się mu przyglądała, po czym wykonała krok w jego stronę i mocno go przytuliła, mówiła tylko jedno słowo:

— Tato… — i rozkleiła się na jego ramieniu.

To wystarczyło, aby wszystkie lata odebrane przez kłamstwa i los przestały mieć znaczenie.

Semeon Iwanowicz dotrzymał słowa i otworzył prywatną klinikę – niewielką, ale z nowoczesnym sprzętem oraz zasadami, które kierowały nim przez całe życie: uczciwość, troska o pacjenta i brak fuszerki. Ksyusha kontynuowała naukę, a jednocześnie pracowała z dziadkiem – najpierw jako asystentka, potem przejmując coraz więcej obowiązków. On był z niej dumny i często powtarzał:

„Patrz, Lubasho, jaką mamy wnuczkę!”

W domowych wieczorach spotykali się wszyscy razem: babcia, dziadek, córka z mężem i wnuczka. Przy stole rozbrzmiewał śmiech, wspominano przeszłość i snuto plany na przyszłość. Każdy wiedział, że życie dało im drugą szansę na szczęście.

Podsumowanie: Historia Semeona Iwanowicza i Ksyushy pokazuje, jak z pozoru zwykła fotografia może odmienić całe życie, zbliżyć rozdzielonych bliskich i przywrócić nadzieję na nowy początek. Przez codzienne wyzwania, nieszczęścia i wybaczenie można odkryć prawdziwą siłę rodzinnych więzi i miłości, która trzyma się mimo upływu lat i trudności.