W nocy chirurg uratował cygankę z dzieckiem… A rano, wchodząc do pokoju syna, osunął się na kolana, nie mogąc uwierzyć własnym oczom!

Advertisements

W nocy chirurg uratował cygankę z dzieckiem… A rano, wchodząc do pokoju syna, upadł na kolana, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył!

Advertisements

Śnieg, jak niemy świadek, wirując, opadał na ulice, pokrywając je białym kożuchem. Wichura nie ustępowała od samego wieczora, jakby sama los chciała odciąć dom chirurga od reszty świata. Wewnątrz było ciepło: strzelała stara grzejnik, w czajniku stygnął napar z lipy, a z sypialni dochodził słaby kaszel dwunastoletniego chłopca.

Wadim, chirurg z wieloma doświadczeniami, w tym z życia i śmierci, siedział na skraju kanapy, trzymając w ręku filiżankę już zimnego naparu z ziół. Za oknem huczała lutowa burza, tak silna, że wydawało się, jakby ktoś specjalnie rzucał śnieg w szyby. Jego zmysły już były otępione od zmęczenia po dyżurze, ale teraz nie miał wątpliwości: ktoś desperacko pukał do drzwi, wołając o pomoc.

Advertisements

Wadim zerwał się z kanapy, prawie przewracając filiżankę na stary dywan, i ruszył w stronę drzwi. Myśli błyskawicznie przelatywały przez jego głowę: kto mógł być na ulicy w takim zimnie? Może wypadek na drodze? A może ktoś zgubił się w śnieżnej zamieci? A może potrzebują pilnej pomocy medycznej? — “Idę, trzymaj się!” — krzyknął, szukając klucza w kieszeni fartucha. Otworzył drzwi i ledwo utrzymał się na nogach, gdy zimny wiatr wpadł do ciepłego domu. Na progu stała młoda kobieta, owinięta starym kocem, z mokrymi nogami i w rękach trzymająca małe dziecko, którego płacz przypominał cichy pisk kota.

— “Proszę, otwórzcie, pomóżcie nam!” — jej głos, pełen desperacji, przebił ciszę za drzwiami, zagłuszając płacz dziecka. Wadim dostrzegł, jak drżą jej ręce, jak wiatr targa jej twarz śniegiem. W jego regionie cyganie, a ona najwyraźniej była jedną z nich, nie cieszyli się sympatią, ale on, lekarz z wieloletnim doświadczeniem, był przyzwyczajony do ratowania życia, niezależnie od tego, kim był pacjent. Po prostu nie mógł zamknąć drzwi przed kobietą z dzieckiem w takim śnieżycy.

— “Proszę, wejdźcie szybko!” — powiedział, ustępując jej miejsca i trzymając drzwi. — “Uważaj, tu próg wysoki, nie potknij się.” Kobieta, ledwo trzymając się na nogach, kiwnęła głową i weszła do środka, podnosząc torbę. Wadim zamknął drzwi, odcinając wiatr, a potem zerwał ze wieszaka swoje stare palto i owinął nią kobietę. — “Pozwól, że pomogę, zaraz znajdę coś suchego.” — powiedział, widząc, że dziecko wciąż płacze, przytulone do piersi matki. — “Jak on się czuje?”

— “Mocno marzł, płakał przez całą drogę.” — wyszeptała kobieta, okrywając malca ciepłym płaszczem. — “Dziękuję, nie wiecie, co to dla nas znaczy.” Jej głos drżał, a w oczach, ciemnych i dużych, widać było strach i wyczerpanie. Wadim, jednym spojrzeniem, zrozumiał, że kobieta jest młoda, około dwudziestu kilku lat, ale życie już odcisnęło na jej twarzy ślady trosk. Pod jej sukienką widać było stare, zamarznięte buty, a na rękach nosiła drewniane korale, typowe dla cyganek.

— “Proszę, usiądźcie tu, w pokoju jest ciepło.” — wskazał na sofę, na której świeciła lampka z abażurem. — “Zaraz nastawię wodę, oboje musicie się ogrzać.” Kobieta, niepewnie, ruszyła w stronę kanapy, trzymając dziecko blisko siebie. Wadim zauważył, że to chłopiec — mała twarz błysnęła spod koca, była blada, z niebieskimi wargami. Serce chirurga zadrżało — niemowlę nie powinno tak marznąć, to mogło być niebezpieczne.

Wadim wskazał na sofę: — “Usiądźcie, przyniosę koc i ręczniki.” Kobieta, którą później pozna jako Zoryanę, ostrożnie usiadła na krawędzi, jakby bała się zająć za dużo miejsca. Wyglądała na tak wyczerpaną, że lada chwila mogła się przewrócić, ale wciąż starała się siedzieć prosto. Wadim pobiegł do spiżarni, gdzie trzymał zapasowe rzeczy i apteczkę. Po drodze usłyszał, jak z pokoju syna dochodzi chrapliwy kaszel. Jego dwunastoletni syn, Denis, od kilku dni cierpiał na zapalenie oskrzeli, więc Wadim musiał dzielić czas pomiędzy pracę a dom. — “Czy nie obudziłem go tym hałasem?” — pomyślał przez chwilę. Zatrzymał się, nasłuchując, ale kaszel zamilkł, więc Wadim uznał, że syn znowu zasnął.

Wrócił do salonu z torbą ręczników i ciepłym kocem, który natychmiast podał Zoryanie. Przyjęła pomoc w milczeniu, kiwając głową, ale słów zabrakło jej — była zbyt wyczerpana. Wadim włączył kuchenkę gazową, postawił czajnik i rzucił okiem na dziecko. — “Muszę je ogrzać, pozwól, że sprawdzę jego oddech.” — powiedział, siadając obok. — “Jestem lekarzem, nie martwcie się, po prostu sprawdzę, jak oddycha.” Zoryana, mimo lęku w oczach, oddała dziecko. Wadim ostrożnie rozwinął koc, położył dłoń na małej piersi. Oddech był słaby, ale równomierny, czoło zimne jak lód. — “Zmarzł, ale jeśli go ogrzejemy i damy coś ciepłego, wszystko powinno wrócić do normy.” — powiedział, starając się uspokoić Zoryanę i siebie. — “Jak ma na imię?”

— “Miron.” — odpowiedziała cicho, wycierając twarz syna ręcznikiem. — “Jutro skończy rok.” W jej głosie zabrzmiała smutek, jakby przypomniała sobie, że ten dzień mógłby być świętem, a nie walką o przetrwanie. Wadim kiwnął głową, przysuwając miskę z ciepłą wodą, by mogła otulić dziecko. Maluch zamykał oczy, otwierał je, patrząc na nieznajomego z przerażonym zaciekawieniem. Skóra była blada, usta lekko sinały — wyraźne objawy wychłodzenia.

— “Pozwól, że przyniosę mu coś suchego.” — zaproponował Wadim, wstając. — “Mam rzeczy Denisa z dzieciństwa, są trochę za duże, ale lepsze niż mokre ubrania.” Wszedł po skrzypiących schodach do pokoju syna. Denis spał, ale jego czoło lśniło potem, a oddech był nierówny. Wadim zmarszczył brwi, dotknął jego głowy — gorączka nie ustępowała. — “Cholera, znów gorączka.” — pomyślał, wyciągając z szafy starą piżamę i ciepły sweter dla Zoryany. Chciał zostać dłużej, dokładniej sprawdzić syna, ale na dole czekali zamrożeni goście. — “Później wrócę do ciebie, Denis.” — szepnął, przykrywając syna kocem.

Zszedł na dół, gdzie zastał Zoryanę przy chłodzeniu Mirona. Zdjęła mokrą bluzę, a z misy unosiła się para. Na stole stała filiżanka herbaty — chyba znalazła zioła na kuchni, podczas gdy on był w górze. — “Proszę, przymierz to.” — powiedział, podając jej odzież. — “A dla Mirona mam piżamę, choć za dużą, ale ciepłą.” Zoryana uśmiechnęła się nieśmiało: — “Dziękuję, jesteś taki miły. Wszystko oddam, jak tylko będę mogła.” Wadim machnął ręką: — “Najważniejsze, żeby się rozgrzali. Nie martw się o inne rzeczy.”

Pomógł jej ubrać Mirona w piżamę, która była trochę za duża, ale wygodna. Dziecko przestało płakać, patrząc na Wadima z zaciekawieniem. Wadim podgrzał wodę, zmieszał ją z dziecięcą herbatą z zapasów i podał butelkę. — “Niech pije powoli.” — poradził. Zoryana kiwnęła głową, jej zmęczone oczy zaczęły jaśnieć.

Wadim wszedł do kuchni, gdzie wciąż paliła się gazowa kuchenka, i wyciągnął z lodówki wczorajszy barszcz. Pomyślał, że Zoryana i maluch muszą się nie tylko ogrzać, ale i najeść. Postawił garnek na kuchence, dodał kilka liści laurowych dla zapachu i pokroił czarny chleb, który sam kupił na rynku w zeszły weekend. Gdy barszcz się podgrzewał, wrócił do salonu. Zoryana siedziała na kanapie, kołysząc Mirona, który już zasypiał w piżamie, wtulony w jej ramię. Podniosła wzrok na Wadima, pełen wdzięczności, ale także napięcia, jakby czekała, że wkrótce poproszą ją o wyjście.

— “Jedz, póki gorące.” — powiedział, stawiając przed nią talerz z barszczem i chlebem. — “A ja pójdę sprawdzić syna, potem porozmawiamy, co dalej. Musisz jechać gdzieś jutro?” Zoryana zawahała się, łyżka drżała w jej ręce. — “Tak, chcieliśmy pojechać do Kijowa, do krewnych. Ale nie wiem, czy jeszcze tam są.” — przyznała, spuszczając wzrok. — “Nie dzwoniliśmy od dawna.” Wadim kiwnął głową, nie naciskał — widział, że jest jej trudno. — “Nie martw się, nocujcie tutaj. Jutro się ogarniemy, jeśli trzeba, zawiozę was do miasta moją “Ładą”.” — obiecał, wstając po schodach.

W pokoju Denisa było cicho, tylko słaby oddech przerywał ciszę. Wadim usiadł na krawędzi łóżka, dotknął jego czoła — wciąż gorące jak piec. — “Tato?” — jęknął chłopak, otwierając oczy. — “Co za hałas na dole?” — “Mamy gości, synu.” — odpowiedział łagodnie Wadim. — “Spij, jutro ci opowiem. Weź lekarstwo.” Denis, marszcząc się, połknął syrop, który ojciec wyjął z apteczki. Wadim zmierzył temperaturę — 38,2. Wysoka, ale nie krytyczna. — “Rano spadnie.” — pomyślał, poprawiając poduszkę. Pogładził syna po głowie i wyszedł, zostawiając włączony nocnik.

Wrócił na dół, gdzie Zoryana już zjadła barszcz, a Miron spał na jej kolanach. Filiżanka herbaty stała pusta, a kobieta wyglądała na bardziej ożywioną, chociaż jej długie, ciemne włosy wciąż były mokre. — “Dziękuję.” — powiedziała cicho, patrząc na syna. — “Mironowi jest lepiej, już nie płacze.” Wadim kiwnął głową: — “Dobrze. Ja pójdę do apteki po lekarstwa, wrócę zaraz.”

Advertisements