W obliczu rodzinnych sekretów: Jak jeden nieoczekiwany telefon odmienił życie mojej córki

Advertisements

Telefon zadzwonił o czwartej nad ranem. Natychmiast zerwałam się z łóżka, serce biło mi jak młot. – Halo? – wyszeptałam, bojąc się obudzić męża. Z drugiej strony usłyszałam tylko płacz. – Mamo, już nie daję rady… – To była Julka. Moja córka. Miała wtedy siedemnaście lat i od miesięcy zmagała się z czymś, czego nie potrafiliśmy zrozumieć. Lekarze rozkładali ręce, a ja czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.

Advertisements

Julka była naszym oczkiem w głowie. Ja, Agnieszka, i mój mąż Andrzej, cieszyliśmy się każdym jej sukcesem. Była mądrą, wrażliwą dziewczyną, gotową zawsze pomóc innym. Jednak wszystko zaczęło się psuć, kiedy poszła do liceum. Najpierw pojawiły się bóle brzucha, potem ataki paniki. Zaczęła się zamykać w sobie. Andrzej uważał, że to wszystko to „hormony”. – Dorasta, Agnieszka, to normalne, nie przesadzaj – mówił, machając ręką. Moja mama, babcia Julki, dodawała: – Za dużo jej pozwalasz. Dzieciak musi mieć dyscyplinę.

A ja widziałam, jak Julka gaśnie. Jej oczy traciły blask, coraz częściej zamykała się w pokoju i płakała w poduszkę. Próbowałam wszystkiego: lekarzy, psychologów, nawet prywatnych specjalistów. Każdy mówił coś innego – jedni sugerowali depresję, inni zaburzenia żołądkowe. Przepisywali leki, które tylko pogarszały sytuację.

Advertisements

W domu atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Andrzej wracał późno z pracy, unikał rozmów o Julce. – Nie będę płacił za jej fanaberie – rzucił kiedyś, siedząc przy stole. – Może powinnaś przestać ją niańczyć? Może wtedy się ogarnie? Czułam wówczas tak wielki gniew i bezsilność, że ledwo mogłam złapać oddech.

Julka zaczęła opuszczać lekcje. Wychowawczyni dzwoniła co tydzień. – Pani Agnieszko, musimy coś zrobić. Julka była świetną uczennicą, a teraz grozi jej powtarzanie klasy. Czy w domu wszystko w porządku? – „W porządku?!” – chciałam krzyczeć. – NIC NIE JEST W PORZĄDKU!

Pewnego dnia znalazłam w jej pokoju list pożegnalny. „Mamo, przepraszam…” – tylko tyle napisała. Świat się zawalił. Zabrałam ją do szpitala psychiatrycznego. Tam usłyszałam: – Proszę pani, takich przypadków mamy dziesiątki dziennie. Proszę poczekać na konsultację.

Czekałyśmy sześć godzin na korytarzu pełnym ludzi w podobnej sytuacji. W końcu Julka została przyjęta na oddział dzienny, dostała leki i skierowanie na terapię grupową.

Kiedy wróciłam do pustego mieszkania, rozpłakałam się jak dziecko. Andrzej nawet nie zapytał, gdzie jest córka. – Muszę rano wstać do pracy – burknął i zamknął się w sypialni.

Moja mama zadzwoniła tego wieczoru: – Po co ją tam wysłałaś? Ludzie będą gadać! Wstyd na całą rodzinę! Zawsze byłaś słaba, Agnieszko.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat: praca, szpital, dom. W pracy szefowa patrzyła na mnie z politowaniem: – Może powinna pani wziąć urlop? Ale ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci.

Julka wróciła do domu po miesiącu terapii. Była cicha, zamknięta w sobie, ale już nie płakała bez przerwy. Próbowałam z nią rozmawiać:
– Córeczko…
– Daj mi spokój, mamo.

Andrzej udawał, że nic się nie stało. W weekendy wychodził na ryby albo spotykał się z kolegami na piwie.

Pewnego dnia, wracając z pracy, spotkałam starszą kobietę z psem na klatce schodowej. Nigdy wcześniej jej nie widziałam.
– Dzień dobry – powiedziała cicho.
– Dzień dobry…
– Pani córka ma bardzo smutne oczy – dodała, patrząc mi w oczy.
Zamurowało mnie.
– Przepraszam… Skąd pani wie?
– Słyszę przez ścianę płacz. Mam wnuczkę w podobnym wieku. Też przeszłyśmy piekło.

Nie wiem, dlaczego, ale opowiedziałam jej wszystko: o Julce, o Andrzeju, o matce… o tym, jak bardzo czuję się sama.
Kobieta uśmiechnęła się smutno.
– Proszę nie być dla siebie taka surowa. Czasem trzeba poprosić o pomoc kogoś spoza rodziny.

Dała mi numer do swojej znajomej terapeutki pracującej w fundacji dla młodzieży.
– Spróbujcie tam… Tam nikt nie ocenia.

Z kartką w dłoni i nową nadzieją w sercu wróciłam do domu.

Wieczorem podeszłam do Julki:
– Córeczko… Znalazłam miejsce, gdzie może ci będzie łatwiej rozmawiać niż ze mną…
Spojrzała na mnie długo:
– Spróbuję…

Umówiłyśmy się na konsultację za tydzień.

To był początek naszej drogi powrotnej do życia.

Julka zaczęła chodzić na terapię indywidualną i grupową w fundacji „Nowy Start”. Po kilku tygodniach zauważyłam pierwsze zmiany: zaczęła wychodzić z pokoju, czasami nawet żartowała przy kolacji.

Andrzej był coraz bardziej nieobecny. Któregoś dnia wrócił pijany i wykrzyczał:
– To twoja wina! Rozpieściłaś ją! Przez ciebie mamy teraz w domu psychiatryk!
Nie wytrzymałam:
– Wyjdź! Jeśli nie potrafisz być ojcem ani mężem, wyjdź!
Trzasnął drzwiami i wyszedł na całą noc.

Następnego dnia zadzwoniła moja matka:
– Co ty wyprawiasz? Rozbijesz rodzinę przez swoje fanaberie?
– Mamo… Ja już nie mogę dłużej udawać!
Rozłączyłam się i pierwszy raz od lat poczułam ulgę.

Julka coraz lepiej radziła sobie z emocjami. Zaczęła malować obrazy – całe ściany jej pokoju pokryły się kolorami i światłem.
Pewnego wieczoru przyszła do mnie sama:
– Mamo… Dziękuję ci, że nie przestałaś walczyć.
Objęłyśmy się i obie płakałyśmy długo.

Andrzej wyprowadził się miesiąc później do swojej matki. Próbował jeszcze wracać, ale Julka powiedziała mu prosto w oczy:
– Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Nie odezwał się już nigdy więcej.

Minęły dwa lata od tamtej nocy z telefonem o czwartej rano. Julka zdała maturę i dostała się na ASP w Warszawie. Ja skończyłam kurs asystenta zdrowia psychicznego i pomagam teraz innym matkom przechodzącym przez podobne piekło.

Czasem spotykam tę starszą panią z psem na klatce schodowej.
– Jak tam córka? – pyta zawsze z troską.
– Dobrze… Dzięki pani żyjemy naprawdę.
Uśmiecha się tylko i idzie dalej ze swoim jamnikiem.

Często myślę o tym wszystkim i pytam siebie: ile matek musi jeszcze przejść przez samotność i niezrozumienie zanim ktoś poda im rękę? Czy naprawdę musimy czekać na cud od obcej osoby? A może wystarczy odważyć się poprosić o pomoc?

Advertisements

Leave a Comment