Oczy mężczyzny uciekły gdzieś w bok, jakby nagle nie potrafił spojrzeć jej w twarz.
— Zdradziłaś mnie? — spytał cicho, z trudem łapiąc oddech.
Ona nie odpowiedziała od razu. Powoli podeszła do lustra, poprawiła kolczyk, przeciągnęła palcem po ustach, rozmazując pomadkę. Potem spojrzała mu prosto w oczy.
— A pamiętasz, jak sam pierwszy mnie zdradziłeś?
To jedno zdanie przebiło go jak nóż. Nie padło ani „tak”, ani „nie”. Padła prawda. I osąd.
Marina i Igor byli małżeństwem od trzynastu lat. Dwoje dzieci, kredyt, dom pod miastem, codzienność uporządkowana jak plan lekcji. Miłość, która kiedyś ich połączyła, z czasem została przykryta obowiązkami, zmęczeniem i milczeniem.
Igor kiedyś ją wielbił — pisał wiersze, czekał godzinami pod jej klatką. Po ślubie, po dzieciach i awansach, wszystko zaczęło blednąć. Kariera wciągnęła go bez reszty. Mówił, że pracuje „dla rodziny”, ale z każdym tygodniem coraz rzadziej wracał do domu z uśmiechem.
Marina trzymała wszystko na barkach — dzieci, dom, pracę. A on? Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. I coraz rzadziej patrzył na nią jak na kobietę.
Wtedy pojawiła się Lera — młodsza, uśmiechnięta, zadbana. Początkowo Igor ignorował jej zalotne spojrzenia. Potem pozwolił sobie na flirt. A potem… już sam nie wiedział, kiedy przekroczył granicę.
Zdrada. Jedna noc. A potem druga. Wymówki w głowie: „To nic nie znaczy”, „Nie chcę ranić żony”, „Po prostu potrzebowałem oddechu”. Z czasem zdrady stały się rutyną. A Marina — tłem.
Nie podejrzewał, że ona wie. Że widziała wiadomości, że słyszała szepty. Ale Marina milczała. Nie dlatego, że była słaba — wręcz przeciwnie. Ona patrzyła i czekała. Nie na niego. Na moment, w którym przestanie go kochać.
Z czasem przestała zadawać pytania. Coraz częściej zostawała poza domem. Wracała późno. Śmiała się przez telefon. Znów zaczęła malować oczy. Znowu czuła się kobietą. Ale już nie dla niego.
Aż pewnego dnia to Igor znalazł wiadomość na jej telefonie: „Dziś o dziewiętnastej? Tęsknię”.
Zatkało go.
— Kto to? — zapytał z rozedrganym głosem.
Marina spojrzała na niego chłodno.
— Chcesz wiedzieć prawdę? Najpierw powiedz, co robiłeś w hotelu w Łodzi. Dwa miesiące temu. Lera, pamiętasz?
Zbladł.
— To nie o mnie teraz chodzi…
— O nie, Igor. To właśnie o to chodzi. Ty mnie zdradzałeś miesiącami. Ja… ja po prostu zaczęłam znowu żyć.
— Czyli… naprawdę masz kogoś?
— Tak. Ale nie dla zemsty. Dla siebie.
Nie krzyczała. Nie płakała. Po prostu stała i patrzyła, jak grunt osuwa mu się spod nóg.
Po pół roku byli już po rozwodzie. Dzieci widywał w weekendy. Marina była spokojna, wyprostowana. Miała w oczach spokój i błysk, którego nie widział u niej od lat.
A Igor? Igor każdej nocy przeglądał stare zdjęcia i wracał myślami do jednego wieczoru. Do jednego zdania, które zmieniło wszystko:
— A pamiętasz, jak sam mnie zdradziłeś?
Bo to, co robimy innym, zawsze wraca. Czasem nie od razu. Ale wraca — i wtedy boli najbardziej.