Wszyscy wiedzieli, że Julka była “zepsuta”: gdy chodziła do dziewiątej klasy, przyjezdny handlarz mięsem zabrał ją do opuszczonego magazynu. Cała wieś szeptała o tym, szczególnie po tym, jak handlarz kupił rodzicom Julki nowy samochód, a oni wycofali zgłoszenie na policję. Sprawa została zamieciona pod dywan, a ojciec Julki jeździł po wsi nowym autem, a matka unikała wzroku, kiedy pytano, jak się ma Julka. Sama Julka przestała chodzić do szkoły. Później pozwolono jej zdać egzaminy z dziewiątej klasy i wydano świadectwo.
Tamten dzień Julka postanowiła wymazać ze wspomnień. Co się stało, to się stało. I ten drugi również. Najbardziej na świecie chciała opuścić dom rodziców, dlatego szybko wyszła za mąż – za pierwszego, który ją zaprosił. A zaprosił ją sąsiad Anatolij – o piętnaście lat starszy, właśnie wrócił z więzienia. Julka się go nie bała, ale i nie kochała: był ponury, dużo pił i ciągle prosił ją, żeby urodziła mu spadkobiercę. Wczesnym rankiem Anatolij wstawał i szedł na ryby, przynosząc do obiadu chude karasie. Julka smażyła je na rozgrzanym oleju, obtoczone w mące, tak że ości stawały się miękkie i można było je jeść w całości, jeśli były małe.
A potem Anatolij się utopił. Ciało wyrzuciło na trzcinowisko. Julka poczuła ulgę, choć było jej go szkoda. Ale jej samej okazało się łatwiej: teraz miała własny dom, własne życie. Choć w sąsiednim domu mieszkali jej rodzice. Którzy wciąż próbowali rządzić Julką. Ojciec w ogóle zaproponował:
Wracaj do domu, tam Egora z żoną osiedlimy.
Brat ożenił się dwa lata temu – przywiózł żonę z sąsiedniej wsi. Miała wkrótce urodzić, a wszyscy uważali, że to Julka powinna zwolnić dom dla młodych – to jej obowiązek. Ale ona nie chciała wracać do domu, który nienawidziła, i do ludzi, których nie mogła im wybaczyć.
Egoistka! – krzyczała przez płot matka.
Spotkali się przypadkiem: Julka szła ze sklepu, obciążona torbami z mąką i cukrem. Tak jak wielu w wiosce, Julka pracowała w oborze, a w dniu wypłaty zawsze robiła zapasy. Do sklepu chodziła zazwyczaj kilka razy – nie mogła donieść wszystkiego naraz.
Podwiozę cię samochodem, – zaproponował ojciec.
Ale Julka ani razu nie wsiadła do tego przeklętego samochodu. I nie zamierzała. Kiedy usłyszała, jak auto ją dogania, pomyślała, że to ojciec. Ale to był Myćko – kolega z klasy, którego nie widziała od trzech lat.
Wsiadaj, podwiozę cię, – powiedział.
Julka potrząsnęła głową. Wtedy Myćko zgasił silnik, porzucił samochód, zabrał jej torbę i bez słowa poszedł obok…
Myćko prawie się nie zmienił: jak był chudy i z odstającymi uszami, tak pozostał.
Chcesz herbaty? – zapytał.
Julka spojrzała na niego.
Czego ty ode mnie chcesz?
Podobasz mi się – nie ukrywał Myćko.
Ale my nawet nigdy nie rozmawialiśmy!
Nie rozmawialiśmy. Nigdy mnie nie zauważałaś. A ja byłem zakochany w tobie od szóstej klasy.
To było kiedyś.
I co z tego?
Nic.
Herbatą Myćko jej nie poczęstowała. Ale on się nie poddawał: czatował na nią to z pracy, to ze sklepu, pomagał nieść torby lub po prostu szedł obok i rozmawiał. Niedawno wrócił z zarobków, gdzie zarobił na samochód, z ojcem budował dom. Na początku Julka złościła się na niego za natręctwo, ale potem nawet się przyzwyczaiła. Bała się, że Myćko będzie ją traktował jak innych mężczyzn – wielu próbowało, szczególnie zanim wyszła za mąż. Uważali, że jeśli „zepsuta”, to można. Ale Myćko był inny. Julka widziała, jak na nią patrzy – w tym spojrzeniu nie było nic braterskiego, ale też nie robił nic, czego by nie powinien.
Co, ten wariat ci się podoba, czy co? – zapytał pewnego dnia ojciec.
Z czego to, – Julka zrobiła krok w tył.
No dobrze. Bo znalazłem ci narzeczonego.
Nie chcę żadnego narzeczonego! – oburzyła się Julka.
A kto cię będzie pytać!
Julka myślała, że to tylko rozmowy, ale wracając z pracy, zobaczyła matkę czekającą przy bramie.
Chodź, mamy gościa!
Jakiego gościa?
Sama zobaczysz!
Gościem okazał się Matwiej Czelbanow z sąsiedniej wsi. O dziesięć lat starszy, wdowiec z dwójką dzieci. Jego żona zniknęła w bardzo dziwnych okolicznościach. Potem znaleźli ją w lesie. Julce nie podobał się jego wzrok i brudne żarty.
Muszę już wracać do domu – szybko się zebrała.
Odprowadzę cię! – zaproponował Matwiej.
Jak można się było spodziewać – próbował ją pocałować. Julka ledwo się wyrwała.
Tak to wygląda! – powiedział Myćko następnego dnia, blokując jej drogę. – Ze mną jesteś niedostępna, a z nim od razu całujesz się?
A skąd wiesz? – wkurzyła się Julka.
Przyszedłem wczoraj do ciebie, chciałem zaprosić się na herbatę. A ty – z nim.
Julka widziała, jak drga mu jabłko Adama na szyi, a pięści zaciskają się. I nagle poczuła śmiech.
No dobrze, chodźmy na herbatę, skoro już przyszedłeś.
Przy herbacie Julka opowiedziała mu wszystko: jak bała się na tamtym magazynie, jak ojciec namówił ją do wycofania zgłoszenia za kawałek metalu, jak uciekła do sąsiada, tylko po to, by nie żyć w domu.
A teraz chce mnie wysłać do opieki nad cudzymi dziećmi, żeby zabrać mój dom.
Myćko słuchał uważnie, nie przerywał. A po tych słowach powiedział:
Wyjdziesz za mnie. Wtedy oni odpuszczą. Będziesz opiekować się swoimi dziećmi, a nie cudzymi.
Julka odwróciła się i cicho powiedziała:
Nie będę miała dzieci. Wiesz, wtedy… Cóż, zaszłam w ciążę. Matka zabrała mnie do lekarza. Gdy Anatolij chciał dzieci, chodziłam na konsultacje. Powiedzieli, że to moja wina, więc wtedy się ich pozbyłam…
Twarz Myćki zbledła. Julka wcześniej słyszała od niego o dzieciach. A który mężczyzna nie chciałby spadkobiercy?
Więc idź – nie pasuję ci na żonę.
Myćko milcząco wstał i wyszedł. A Julka płakała przez resztę wieczoru.
Obudziła ją krzyk. Najpierw nie wiedziała, co się dzieje. Pachniało dymem. Przestraszyła się – pożar! Wybiegła na dwór w samej koszuli nocnej.
Pod domem rodziców palił się samochód. Niebo było jeszcze ciemne, a jasne błyski ognia sięgały gwiazd. Ludzie biegali, krzyczeli, nosili wodę. Ale było jasne – samochód już się nie uratuje. Tylko oby ogień nie przeszedł na dom.
Myćko też biegał tam, razem z wszystkimi. I raz spojrzał na Julkę. A ona od razu zrozumiała. Jak nienawidziła tego samochodu! A teraz go już nie ma. Łzy płynęły jej po twarzy, ale to były łzy szczęścia i wyzwolenia. Julka usiadła na ganku, a kiedy ogień zgasł, Myćko podszedł i usiadł obok niej.
Adoptujemy – powiedział stanowczo i objął ją w talii.
Na wschodzie zaczynało świtać. Julka opierała się na jego ramieniu i powiedziała:
Tylko przeprowadzimy się do ciebie. Niech zabiorą ten dom. Byleby odczepili się od nas.
Oczywiście, przeprowadzimy się. A ty jak myślałaś – nie budujemy domu tylko z ojcem na próżno.
Objął ją, a Julka zrozumiała: teraz już nie była „zepsuta”. Była zwykłą kobietą, taką jak każda inna.