Żona spodziewa się dziecka, a mąż żąda, by oddać adoptowaną córkę z powrotem do domu dziecka.

Advertisements

Po tym, jak zaszła w ciążę, mąż zażądał, by oddała adoptowaną córkę do domu dziecka

Advertisements

Znam Anżelikę od dziecka. Razem dorastałyśmy, dzieliłyśmy szkolną ławkę, sekrety i marzenia. Gdy wyszła za Wiaczesława, naprawdę się cieszyłam – wierzyłam, że znalazła miłość. Przez osiem lat żyli obok siebie, ale w ich domu nigdy nie zabrzmiał dziecięcy śmiech.

Niekończące się wizyty w klinikach, badania, zabiegi… wszystko bez rezultatu. Lekarze bezradnie rozkładali ręce: „Nie widzimy żadnych przeszkód”. Gdy byli już o krok od in vitro, Anżelika spojrzała na męża i powiedziała: „Może po prostu pojedźmy do domu dziecka?”

Advertisements

Wśród maluchów łaknących czułości zaparło jej dech. Widziałam, jak trzęsły się jej palce, gdy brała dzieci na ręce. Wiaczesław… zawsze wydawał mi się chłodny i nieprzystępny. Milczący, szorstki, jak z kamienia. A jednak w oczach, którymi patrzył na Anżelikę, widać było emocje.

Kiedy przyszedł moment, by wybrać dziecko, Wiaczesław powiedział tylko: „Jedź sama.” Anżelika rozpłakała się na moim ramieniu. Od tamtej chwili byłam przy niej – wspierałam, trzymałam za rękę, starałam się być jej oparciem.

Każda wizyta w domu dziecka rozdzierała serce. Przeglądałyśmy akta, zdjęcia, historie dzieci. „Kogo wybrać?” – pytała mnie. Ale jak tu doradzić? To przecież nie zakupy, tylko decyzja o życiu drugiego człowieka.

Zaproponowałam: „Wybierzmy troje, porozmawiajmy z dyrekcją.” Padło na dwie dziewczynki i chłopca. Niestety, dwójkę już adoptowano. Została tylko jedna – Nastka.

W tym czasie musiałam pilnie wyjechać – mój ojciec trafił do szpitala z ciężkim zapaleniem płuc. Nie odbierałam telefonów od Anżeliki, byłam pochłonięta opieką nad rodzicami.

Tymczasem Anżelika codziennie odwiedzała Nastkę, kompletowała dokumenty. Gdy wróciłam po trzech miesiącach, wszystko było prawie gotowe. Brakowało tylko jednego podpisu, by dziewczynka stała się ich córką.

Nastka była bystra, ciekawa świata. Jeden z jej oczek lekko zezował – pamiątka po biologicznych rodzicach, którym odebrano prawa rodzicielskie z powodu alkoholizmu.

Pierwsze tygodnie w nowym domu były bardzo trudne. Dziewczynka odmawiała jedzenia, budziła się z krzykiem, bała się zostawać sama. Wiaczesław reagował raz gniewem, raz bezradnością. Nie rozumiał, że dziecko to nie prezent – miłość buduje się z czasem.

I wtedy – jak grom z jasnego nieba – Anżelika dowiedziała się, że jest w ciąży.

Wiaczesław nie przebierał w słowach: „Oddaj ją! Teraz będziemy mieli własne dziecko, po co nam obca?” Dla niego wszystko stało się oczywiste – Nastka była przeszkodą.

Rozpętała się burza. Anżelika w łzach przyszła do mnie z Nastką na rękach.

Przez tydzień mieszkały u mnie. Dziewczynka była rozdrażniona, przestraszona. Nie rozumiała, dlaczego znów jest w obcym miejscu. Anżelika nie opuszczała jej nawet na chwilę.

Potem postanowiła wrócić – miała nadzieję, że Wiaczesław zrozumie, że się opamięta. Ale zaraz po wejściu usłyszała krzyk: „Nie będę znosił tego cyrku! Ona zniszczy nasze życie!”

Z nerwów Anżelika dostała krwawienia. Trafiła do szpitala z zagrożeniem ciąży. Wiedziała, że nie może zostawić Nastki z Wiaczesławem – bez wahania oddałby ją do sierocińca. Zostawiła więc ją ze mną.

Trzy tygodnie spędziłam z Nastką. Nie było łatwo. Każdy jej płacz był echem dawnego cierpienia. Każde „nie chcę” brzmiało jak krzyk porzuconego dziecka.

Po porodzie Anżelika z małym Sieriożą i Nastką wróciły do mnie. Wtedy Wiaczesław postawił ultimatum: „Albo ona, albo ja.”

Anżelika wybrała Nastkę.

Wiaczesław bez słowa spakował walizki. Na odchodnym rzucił tylko lodowato: „Beze mnie sobie nie poradzisz.”

Ale Anżelika poradziła sobie. Złożyła pozew o rozwód, o podział majątku.

Ku zaskoczeniu wszystkich, Wiaczesław nie protestował. Zostawił jej mieszkanie, sklep, wszystkie oszczędności.

Minęły dwa lata.

Wiaczesław czasem zabiera Sieriożę na weekendy, przynosi zabawki i słodycze. Ale dla Nastki nie ma ani spojrzenia, ani słowa. Dziewczynka zaciska pięści, gdy przechodzi obok. Wtedy Anżelika delikatnie bierze ją za rękę i szepcze:

– Spokojnie, kochanie. My we troje jesteśmy prawdziwą rodziną. Najsilniejszą na świecie.

Advertisements