Sofia stała nieruchomo przed nagrobkiem ojca, jakby czas na chwilę się zatrzymał. W głowie wciąż brzmiały jego ostatnie słowa: „Sofia, będziesz gwiazdą. Wierzę w ciebie.” Te słowa były niczym ostatnia latarnia w ciemności — przypomnienie o bezwarunkowym wsparciu człowieka, który całe życie dodawał jej odwagi, gdy cały świat wydawał się być przeciwko niej. Łzy same napłynęły do oczu. Trudno było objąć umysłem tę stratę. Jej świat się rozsypał. Ojciec odszedł — i zniknęło jedyne ramię, na którym mogła się oprzeć. Została sama. Ale nie złamana.
W jego słowach kryła się siła. Ta wiara, którą w nią pokładał, była teraz jej jedynym oparciem. Nie mogła go zawieść. Musiała iść dalej, choćby każdy krok kosztował ją więcej, niż miała sił.
Po śmierci ojca wszystko stało się trudniejsze. Macocha, z którą mieszkała po odejściu matki, jasno dała jej do zrozumienia: albo znajdzie pracę, albo nie ma dla niej miejsca w domu. Sofia, mimo bólu i pustki, nie pozwoliła sobie na załamanie. Zamiast tego przypomniała sobie wszystkie marzenia, które ojciec pielęgnował w jej sercu. On wierzył, że zostanie piosenkarką — i ta wiara nie mogła pójść na marne.
Z dnia na dzień podejmowała decyzje, które zbliżały ją do celu. Uczyła się, szukała możliwości, próbowała nie dać się codzienności. Ale los nie przestawał jej testować. W końcu usłyszała słowa, których się obawiała: „Pakuj się. Już tu nie mieszkasz.” Macocha wyrzuciła ją z domu.
Z walizką w dłoni i ściśniętym sercem wyszła w noc. Świat wydawał się nieprzyjazny i obcy. Nie miała dokąd pójść. Nie miała nikogo. Jej rodzice byli sierotami — nie istniał żaden wujek, żadna babcia, do której mogłaby się zwrócić. Szła przed siebie, bez celu, aż w oddali dostrzegła światełka restauracji „Breeze”.
Przypomniała sobie słowa ojca. Często wspominał to miejsce i przyjaciela, który kiedyś tam pracował. Coś w niej powiedziało: „Idź.” Weszła do środka, choć serce waliło jak oszalałe.
Przywitał ją młody mężczyzna z życzliwym spojrzeniem. Poprosiła o spotkanie z właścicielem — Jeremym. Chłopak zniknął na chwilę, po czym wrócił z pewnym siebie, ale serdecznym mężczyzną.
— Szukasz mnie? — zapytał z lekkim zdziwieniem.
— Nazywam się Sofia. Jestem córką Wiktora i Eleny. Mój ojciec mówił, że mogę się do ciebie zgłosić, jeśli kiedykolwiek będę w potrzebie.
Jeremy pobladł. — Dlaczego sam ci nie pomógł?
— On… zmarł kilka dni temu — wyszeptała.
W jego oczach pojawił się cień bólu i wspomnień. — Wiktor był dla mnie jak brat. Jeśli jesteś jego córką, to zawsze znajdziesz u mnie dach nad głową.
Zaprosił ją, by u niego zamieszkała. Sofia nie miała siły protestować. Potrzebowała kogoś, kto ją wysłucha. Jeremy okazał się człowiekiem o wielkim sercu. Dał jej przestrzeń i czas. Wspierał ją w nauce, w codzienności, i nigdy nie oceniał.
Pewnego wieczoru wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Wokalistka, która miała śpiewać na żywo w restauracji, nie dotarła. Jeremy zwrócił się do Sofii:
— Zaśpiewasz.
Ona spojrzała na niego przerażona. — Ja? Nie jestem gotowa.
— Twój ojciec mówił, że masz w sobie głos, który porusza dusze. Czas, żeby inni też to usłyszeli.
Drżąca, ale zdeterminowana, weszła na scenę. Gdy tylko zaśpiewała pierwsze nuty, sala zamilkła. Jej głos wypełnił przestrzeń, delikatny, a zarazem potężny, przepełniony emocją. Jeremy obserwował ją z boku, wiedząc, że Wiktor miał rację — ta dziewczyna miała w sobie magię.
Tamtej nocy wszystko się zmieniło. Ludzie zaczęli pytać o nią, pojawiły się propozycje. Jeremy został jej mentorem, a scena zaczęła stawać się jej drugim domem.
Sofia już nie była samotną dziewczyną z walizką. Była kimś, kto mimo przeciwności odnalazł swój głos — dosłownie i w przenośni. Spełniała marzenie swoje i ojca. A patrząc w lustro, mogła powiedzieć z dumą: „Tato, udało się. Naprawdę jestem gwiazdą.”